niedziela, 17 lipca 2016

Homo viator

"Życie nam nie ucieka. Życie nas tratuje." - powiedział ktoś kiedyś, i rzeczywiście, 2 lata w Indiach minęły jak z bicza trzasnął.


Mapa moich lotów z ostatnich dwóch lat, czyli od kiedy wyjechałam do Indii. Ilość wyemitowanego dwutlenku węgla nie napawa optymizmem..

Po zakończeniu roku, już z dyplomami. Moja grupa advisorska, od lewej: Soham (Indie), ja, nasza wychowawczyni Aparna, Fanny (Norwegia), Saket (Indie).
Teraz jest czas refleksji (to słowo bardzo w stylu MUWCI), zastanawiania się nad sobą, nad tym, czym był ten czas w Indiach, i co dalej.

Powoli odgrzebuję pierwsze wpisy na tym blogu, próbując odnaleźć siebie sprzed 2 lat, kiedy Indie były jeszcze zupełnie obce i nieznane. Ten fragment z wpisu "Pierwsze wrażenia", gdzie opisuję toalety indyjskie, z którymi zetknęłam się po raz pierwszy tuż po wylądowaniu w Mumbaju, teraz wzruszył mnie i rozbawił do łez. Oto jak pisałam przed dwoma laty:

"Zaraz po wyjściu z samolotu stwierdziliśmy, że przydałoby się pójść do łazienki, więc poszliśmy, ja do damskiej, Janek do męskiej. Kiedy otworzyłam drzwi kabiny moim oczom ukazała się… dziura w ziemi! Nie było żadnego kibelka! Tylko dziura w ziemi i mini prysznic do podmywania się. Był jeszcze papier toaletowy dla Europejskich tyłków przywykłych do luksusu. Żeby nie było: wszystko czyste, higieniczne, dziura ładnie zabudowana. Później ktoś mi powiedział, że jest to w sumie lepsze i bardziej higieniczne od naszych zachodnich toalet, ponieważ podczas kucania przenosi się mniej bakterii niż podczas siadania… Może i racja."

Człowiek to Gewohnheitstier, zwierzę przyzwyczajeniowe, mawiają Niemcy. To, co wcześniej było dziwne i inne, teraz przestało zwracać uwagę, stało się normalne i codzienne. Muszę przyznać, że w ciągu tych dwóch lat zaczęłam zachowywać się jak tubylcy, podróżować jak tubylcy, jeść jak tubylcy (żułam betel po posiłkach), mówić jak tubylcy (w końcu "siódemka" z hindi to jednak coś), załatwiać się jak tubylcy (w owych słynnych toaletach "na Małysza") i, co najważniejsze, być z ludźmi, z owymi tubylcami, którzy dla mnie byli Innymi, a ja byłam inna dla nich.

Jak już wcześniej pisałam, Indie to kraj kontrastów, i wydaje mi się, że widziałam już ich wszystkie strony: spałam w rezydencjach moich mega bogatych znajomych (gdzie na każde piętro domu przysługiwał co najmniej jeden służący, w każdym pokoju była klimatyzacja, a na parkingu stało 5 najnowocześniejszych samochodów z szoferami), ale też i w skromnych (żeby nie powiedzieć: ubogich) domach, gdzie nie było łazienki, a największym bogactwem było jedno, jedyne łóżko, na którym, jako gość, miałam przywilej (i obowiązek) spocząć, podczas gdy wszyscy inni spali na podłodze. 

Po zakończeniu roku przez kilka tygodni podróżowałam sama po Indiach północnych, i to były chyba najlepsze i najbardziej niezapomniane momenty mojej całej dwuletniej przygody na subkontynencie. Z taką gościnnością i życzliwością nigdy wcześniej się nie spotkałam. My, Polacy, uważamy się za gościnny naród, ale myślę, że jeszcze sporo możemy nauczyć się od Hindusów. 

Księżycowy krajobraz Ladakhu.
Podczas podróży postawiłam sobie za zadanie dowiedzenie się jak najwięcej na temat Tybetu, który wciąż pozostaje magiczną terra incognita, i Tybetańczyków, których całkiem sporo mieszkach w Indiach na uchodźctwie. Chodziłam więc z dyktafonem i spotykałam wielu ludzi, a jedyne pytanie, jakie im zadawałam to: Jaka jest twoja historia? I słyszałam wiele historii, wiele niesamowitych historii ludzi, którzy opuścili swoją ojczyznę, przeszli przez Himalaje, i dotarli do Nepalu, a następnie do Indii, gdzie żyją jako uchodźcy, którzy nie widzieli swych rodzin ani Tybetu od wielu lat. Słyszałam zbyt wiele, by wszystko tu opisać, także ze względów bezpieczeństwa nie mogę wstawić tu zdjęć moich rozmówców, więc jeśli jesteście zainteresowani, proszę, spytajcie mnie o to, bo na razie tylko tyle mogę zrobić dla Tybetańczyków: mówić z pasją o tym, co widziałam i słyszałam,

Jaki tuż przy Jeziorze Pangong. To najbliżej Tybetu, jak dotąd udało mi się być. Część jeziora leży na terenie Indii, ale pozostałe 60% znajduje się w okupowanym przez Chiny Tybecie.

Cóż, ostatnie tygodnie w szkole (matura, zakończenie roku) i podczas moich podróży były dość obfite w zdarzenia i przygody, których i tak tu nie opiszę, ale zawsze można mnie zaprosić na herbatę i wtedy z chęcią opowiem o przeżyciach i spostrzeżeniach. To jest wpis zamykająco - kończący mój 2-letni pobyt na stypendium w Indiach, ale przygoda wciąż trwa, bo MUWCI było, jest i zawsze będzie moim domem, i jestem pewna, że do Indii jeszcze kiedyś wrócę, bo mimo że widziałam sporo, to i tak jedynie malutką część tego ogromnego kraju.

Wczoraj Indie, dzisiaj Polska, jutro Stany. 

Adieu!

To niesamowite, jak  łatwo można zaprzyjaźnić się z uczniami innych szkół UWC. Na zdjęciu Mar (Holandia) i Karma (Tybet), którzy przez 2 lata uczyli się w RCN UWC w Norwegii, i których poznałam w Dharamsali.


środa, 6 kwietnia 2016

Indie - cała prawda

W ciągu ostatnich dwóch lat nauczyłam się o Indiach dwóch rzeczy:

1. Nieważne ile byś przeczytał, nasłuchał się, nauczył, naoglądał przed przyjazdem, Indie i tak Cię zaskoczą, być może nawet zaszokują.
Wszystko i tak będzie znacznie bardziej kolorowe i intensywne niż mogliśmy sobie wcześniej wyobrażać. Bogactwo jeszcze bardziej bogate, bieda jeszcze biedniejsza, jedzenie jeszcze bardziej pikantne, monsun jeszcze bardziej deszczowy. Żadna moja próba opisu czy przybliżenia Indii nie zastąpi doświadczenia tego kraju na własnej skórze.

2. Wszystko, co powie się o Indiach i tak będzie nieprawdą. (Oprócz punktu pierwszego)

Indie są tak różnorodne, tak pełne kontrastów i sprzeczności, że jakiekolwiek słowo, którym chciałoby się je opisać, tak naprawdę nigdy w pełni nie zdoła ująć złożoności tego kraju. Nie można opisać Indii jako kraju biednego, bo wystarczy popatrzeć na lotnisko w Mumbaju, przeogromne centra handlowe, domy niektórych moich znajomych, by stwierdzić, że średnio zamożna rodzina indyjska ma się lepiej niż podobna rodzina w Polsce. Z drugiej strony, slumsy, zaczynające się tuż za ogrodzeniem lotniska, widoczne przy starcie czy lądowaniu samoloty, zdają się przeczyć temu całemu bogactwu.

Tyle moich głębokich refleksji. Poniżej zdjęcia z ostatnich miesięcy.
Ula

Kathakali - tradycyjne tańce z Kerali

Jeep, którym jechaliśmy do Darjeeling - nasze plecaki podrożowały na dachu!

Jak tuż przy Tsomgo Lake w stanie Sikkim, 8km od granicy chińskiej

Zdobienia na ścianch jednego z klasztorów buddyjskich niedaleko Gangtok

Gangtok


Porter, niosący swój ładunek w specjalnym koszu na plecach

Obserwatorzy