Lato 2015: (od lewego dolnego rogu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara) najlepsze imprezy w Norwegii, konferencja w Rochester, Camino de Santiago (Finisterre), tysiące mil przelecianych samolotem. |
Tutaj Bangalore, pan rozcina kokos, do którego wkładamy potem słomkę i pijemy "coconut water". |
Ośrodek "The Art of Living" w Bangalore |
Znów mamy monsun, więc wszystko jest niesamowicie zielone i piękne. Muszę się też znów uczyć chodzić, kiedy jest ślisko. I są komary. Plusem jest to, że możemy zagonić naszych pierwszorocznych do błota, haha.
Jako iż jestem jedną z najfajniejszych osób na campusie, pierwszego dnia po moim przyjeździe pojechałam rowerem do Paud z kolegą Abhikiem (on też jest jedną z najfajniejszych osób na campusie). Wypiliśmy nasz pierwszy chai w tym semestrze i właściciel baru był niesamowicie szczęśliwy, że w końcu zaczęliśmy przyjeżdżać. Jeżdżenie rowerem podczas pory monsunowej może być dość zabawne. Kiedy wracaliśmy zaczęło niesamowicie padać, więc byliśmy cali mokrzy i ubłoceni, ale to było piękne! Podczas robienia dokumentacji fotograficznej naszej wyprawy weszłam w krowie gówno, i potem musiałam z taką brudną stopą pedałować z powrotem na campus, więc było dość śmiesznie. Ale już przetarliśmy szlaki i mogę organizować moje cotygodniowe rajdy, podobno dyrektor zapowiedział, że też kiedyś z nami przyjedzie. I jest dużo nowych nauczycieli, którzy zadeklarowali, że lubią jeździć rowerem i bardzo chętnie się ze mną zabiorą do Paud, i w ogóle cieszą się, że jazda na rowerze w MUWCI to jest "coś". Bardzo dobrze, to był jeden z naszych pierwszych celów: stać się widocznym w MUWCI.
Z Abhikiem, tak padało, że zamazało całe zdjęcie. |
W pierwszym tygodniu mieliśmy lekcje i sporo spotkań (oficjalnych i nieoficjalnych) dotyczących tego roku, jak chcemy, żeby wyglądał, jak przywitamy naszych pierwszorocznych, itp. Mam nowego nauczyciela filozofii, to Anmul z Indii, wydaje się fajny, ale wygląda na to, że będziemy mieli całkiem sporo pracy, i z jednego z łatwiejszych przedmiotów filozofia może stać się jednym z trudniejszych. Będziemy też mieli nową nauczycielkę ESS (Lilian niestety nie wraca), jeszcze nie przyjechała na campus, a już zadaje prace domowe. Przynajmniej z matematyką mam już spokój (do końca życia). Zameldowałam się już pierwszy raz na FRO, został mi jeszcze jeden albo dwa. Zorganizowałam i udekorowałam (mnie więcej) mój pokój, uprałam wszystkie ubrania, które całe wakacje leżały w bibliotece i nawet się rozpakowałam. Fajnie widzieć niektóre twarze. Ludzie mieli ciekawe przygody w wakacje i podczas podróży do MUWCI. Na przykład taki Juan Pablo z Wenezueli: jego bagaż nie dotarł z nim do Mumbaju, ponieważ miał w walizce mąkę kukurydzianą i myślano, że to kokaina. Albo Janek, któremu Turkish Airlines przysłało walizkę na campus rikszą.
Wczoraj pojechałam na lotnisko w Mumbaju, żeby odebrać moją pierwszoroczną z Polski i jeszcze innych uczniów, więc stałam przez kilka godzin i machałam polską flagą. Wiedziałam, że przy okazji spotkam jeszcze innych ludzi z Polski, więc zaiste było ciekawie.
Wydaje mi się, że w tym roku zorganizowaliśmy to wszystko znacznie lepiej niż rok temu, kiedy ja sama przyjechałam po raz pierwszy do Indii i byłam niesamowicie zagubiona (być może dlatego, że odbierała mnie z lotniska najmniej ogarnięta osoba na campusie: Wei Hao). Albo już na tyle przywykłam do Indii i tyle rzeczy widziałam w Indiach i Nepalu, że ta podróż z lotniska na campus nie robi na mnie większego wrażenia... Sama nie wiem... Patrząc na pierwszorocznych próbuję odnaleźć siebie z przed roku. Tyle się wydarzyło od kiedy wylądowałam po raz pierwszy na lotnisku w Mumbaju. Nie żebym nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez MUWCI (czy nawet przed MUWCI, wszystko pamiętam całkiem dobrze), nie, gdzie indziej też robiłabym jakieś fajne rzeczy, tylko to właśnie MUWCI (ludzie, rozmowy, przygody, wyzwania) ukształtowało mnie najbardziej w ostatnim czasie. Patrząc na pierwszorocznych trochę im zazdroszczę, że mają tu 2 lata, kiedy mi pozostał tylko rok. Wciąż pamiętam moje pierwsze tygodnie kiedy chodziłam po campusie co chwila powtarzając: "wow, ale egzotyka!" i nie mogąc napatrzyć się na palmy, bananowce czy drzewa bambusowe. Albo kiedy po wyjściu z lotniska po raz pierwszy odetchnęłam indyjskim powietrzem. To wszystko jest teraz takie "normalne" i nie robi większego wrażenia, ale próbuję wciąż zachować w sobie tę ciekawość i to zdziwienie, które towarzyszy mi od początku indyjskiej przygody. Przypominam sobie też moją "drogę" do Indii, czyli ludzie, organizacje, książki, spotkania, które pomogły mi tu przyjechać i odnaleźć się w tym kraju. I babcię Utę, która powtarzała, żebym broń Boże do Indii nie jechała, bo mnie tam zabiją i zjedzą. Jak widać, mam się całkiem dobrze w tym "dzikim" kraju.
Buziaki!
Zdjęcie i projekt znaku: Abhik Pal. |