piątek, 29 maja 2015

Przeżyłam (prawie) rok w Azji!



I jestem z siebie bardzo dumna. Powrót do Polski to ogromny szok kulturowy, drugi największy w moim życiu (pierwszy to był przyjazd do Indii). W sobotę po południu mieliśmy zakończenie roku, to dość duże wydarzenie, na które zjeżdżają się goście i rodzice, są przemowy i w ogóle wszyscy ubierają się bardzo ładnie (rzecz niezwykła, i jak mówi Ainhoa, nauczycielka z Hiszpanii, to dzień najbardziej nie-MUWCI). Nie miałam za dużo czasu na zdjęcia i pożegnania z wszystkimi, bo miałam zaraz zamówiony samochód do Mumbaju. Było z tym stresu i nerwów co niemiara, bo samochód miał być o 17:30, tymczasem go nie było, jak zadzwoniliśmy do ochroniarzy z bramy wjazdowej to nam powiedzieli, że nasza taksówka przyjechała, więc musieliśmy jej szukać pośród setek innych samochodów na campusie. Wyjechaliśmy z opóźnieniem, w dodatku utknęliśmy w 2 korkach, ale nie wiem jakim cudem, kierowca trochę przyśpieszył i całkiem szybko dojechaliśmy na lotnisko i miałam nawet czas, żeby coś zjeść. Potem dojechały jeszcze 3 osoby z MUWCI, które miały loty zaraz po nas, więc było wesoło. Bardzo się cieszę, bo udało mi się też bez większych problemów przemycić mój nadbagaż z nielegalnymi rzeczami oraz ogromniasty bagaż podręczny.
Zakończenie roku można oglądać tutaj: LINK
 
Powrót do Polski  w kilku punktach:
Nagle wokół siebie widzę samych białych ludzi. Za dużo białych ludzi.
Słyszę język, który jestem w stanie zrozumieć! Czuję się dziwnie.
Na Okęciu pytam kogoś o jakąś informację. Dostaję odpowiedź. Odruchowo odpowiadam z powrotem po angielsku…
JEST ZIMNO! Już czuję, jak będę chora.
Wszyscy mają długie spodnie, kurtki i płaszcze. Tylko ja marznę w sandałkach i kurcie…
Autobus do Białegostoku odjeżdża punktualnie. Ani minuty później. A dojeżdża nawet 5 minut przed planowanym czasem!
Droga jest równa, nowa, oznakowana, NIE MA WYBOJÓW, kierowcy zachowują DYSTANS między pojazdami, są jakieś ZASADY ruchu na drodze, NIE TRZĘSIE, jest INTERNET na pokładzie, nikt NIE TRĄBI!
Patrzę przez okno i NIE WIDZĘ żadnych śmieci wokół.
Wszystko jest zielone.
W samochodzie do domu tato każe mi ZAPIĄĆ PASY! O_o
Dostaję mięso i nie jest to kurczak!
Jest słone jedzenie!
Wszyscy są dla mnie bardzo mili. Moja siostra daje mi nawet jakieś słodycze.
Jest zimno. Muszę założyć skarpetki. (Skarpetki? Co to w ogóle jest?)
Jestem ubrana w tradycyjne indyjskie ubrania. Babcia każe mi się przebrać i ubrać „normalnie” przed pójściem na wybory.
Czuję się naprawdę dziwnie, zakładając normalnie ubrania.
Pan w komisji wyborczej ma problem z przepisaniem mojego indyjskiego adresu. Mówię, żeby nie narzekał, bo mogło być napisane w hindi.
Robię wszystkim „aromatyczny, indyjski czaj” – jak dla mnie egzotyka, kiedy przyjechałam do Indii. Babcia stwierdza, że to taka „bawarka”.
Jestem w kościele. Wciąż pamiętam słowa niektórych pieśni.
W  łazience mogę chodzić boso.
Himalajskie flagi modlitewne już wiszą w moim pokoju.
Jest zimno. Muszę spać pod kołdrą.
W moim mieście czuję się równie zagubiona jak w jakimkolwiek innym miejscu na świecie.
Moja mama próbuje posadzić mango w ogrodzie. Powodzenia, na pewno wyrośnie przy 12st. C…
      Mam dylemat, bo nie wiem, czy przysługuje mi bilet ulgowy czy nie...
      Ktoś mówi mi "cześć" na ulicy, a ja nie pamiętam imienia tej osoby!
      Wszyscy noszą te same ubrania! Czarne, szare, nudne. Dość duża różnica w porównaniu z mnogością kolorowych sari na indyjskich ulicach.


Z serii: nie ma to jak w domu.
  Cytat na dziś:
You will never be completely home again, because part of your heart always will be elsewhere. That is the price you pay for the richeness of loving and knowing people inmore than one place.

czwartek, 21 maja 2015

MUWCI na luzie




Lekcje już dawno się skończyły, egzaminy już za mną (ostatni był hindi – masakra!), większość rzeczy spakowana, więc można cieszyć się MUWCI. To naprawdę fajne miejsce, kiedy nie ma żadnych egzaminów i całego tego stresu. Dostaliśmy ogromne worki (takie jak te od ziemniaków – w tutejszej wersji: od ryżu), do których mamy spakować cały nas dobytek, którego nie chcemy zabierać ze sobą i który zostanie na campusie przez lato. Nie wiem, jak to możliwe, ale przyjechałam tu z jedną walizką, a teraz okazuje się, że mam tyle rzeczy, że musiałam robić kilka rundek nosząc moje graty do domu jednej z nauczycielek. Normalnie to wszyscy zostawiają swoje rzeczy w bibliotece (ba, jest nawet jeep, który kursuje z dalszych wad do biblioteki, przewożąc nasze rzeczy), ale jako iż obawiam się kradzieży bądź zagubienia, wolę, żeby to przeleżało latem w szafie nauczycielki (czyli dodatkowe czekolady do zabrania z Polski :)).
 
Moja walizka jest już spakowana, z kilkoma kilogramami nadbagażu. Poza tym, przewożę ogromniastą kość ze szczęki jakiegoś zwierzęcia, którą przywiozłam z Himalajów oraz plecak zrobiony  z konopii. Do tego wiozę 5kg herbat, kaw i innych przypraw – mam nadzieję, że nie zatrzymają mnie na customs. Zapowiada się ciekawie. 

Wyruszam z 2 dziewczynami na lotnisku od razu po graduacji, jesteśmy chyba pierwszą grupą, która opuszcza campus. I przegapimy imprezę i „all night breakfast”, czyli taką noc, podczas której przez cały czas serwują gorące jedzenie. Szkoda, ale prawda jest taka, że już nie mogę jeść indyjskiego jedzenia. Znoszę tylko banany, indyjskie pomarańcze (które tak naprawdę są zielone; po dość długich dyskusjach doszłam do wniosku, że pomarańcza nazywa się pomarańczą ze względu na kolor miąższu, nie kolor skórki) oraz MANGO, które kocham. 

Piszę, że bez tych wszystkich lekcji MUWCI to fajne miejsce, ale nic się nie dzieje, więc jest trochę nudno. Od kilku tygodni, kiedy drugoroczni mają matury, a my mieliśmy czas do nauki, a potem nasze egzaminy, niemal nikt nic nie organizuje. Jedyne wydarzenia to moje rajdy rowerowe, które co piątek organizuję do Paud.
Ostatnio sporo jeżdżę z Mayą (Singapur) rowerem. Maya nienawidzi jeździć rowerem, ale chyba udało mi się ją przekonać. Tu: w barze, gdzie zawsze pijemy czaj i jemy vada-pav.

Poza tym, przeniosłam się na czas „nauki” (w cudzysłowie, bo kto by się tam uczył…) do biblioteki, klimatyzacja jednak robi różnicę. 

Z tych rzeczy, które się działy to było m.in. spotkanie porównujące filozofię edukacyjną Kurta Hahna (czyli to, co mamy w UWC) z filozofią w szkołach Jiddu Krishnamurti (są uczniowie z Indii, którzy przed przyjazdem do MUWCI uczęszczali do szkół JK; ciekawe jest, że np. nie ma tam w ogóle testów, ale to akurat najmniej istotna różnica) albo spotkanie na temat tzw. Invitational education (sama nie wiem, co to, nasz dyrektor czasami na naprawdę jakieś swoje pomysły). Poza tym, wiem, że grupa uczniów kręci lipdup, więc może być ciekawie. Był też pokaz filmów przygotowanych przed drugorocznych – to na ich właśnie podstawie są oceniani przez IB.

Jest tu też taka tradycja, że mamy nie tylko bluzy, ale większość  triveni (zajęcia pozalekcyjne, wolontariaty), a nawet normalnych przedmiotów ma swoje koszulki. Ja sama zaprojektowałam koszulkę mojej grupy outdoorowej, w której teraz dumnie chodzę. Biedny Abhik -  jest świetny jeśli chodzi o design i projektowanie, sam projektował większość koszulek. Na koszulce naszej wady jest jedzenie i lody, czyli to, co mamy na prawie każdym check-inie, ale tej koszulki nie kupiłam. Podoba mi się koszulka wady 5 z napisem z przodu #firstworldproblems – wada 5 to najnowsza ze wszystkich wad i warunki w niej są nieporównywalnie lepsze niż w pozostałych wadach, więc jak ktoś narzeka to tylko wzruszamy ramionami i mówimy „ach, problemy pierwszego świata…”.
Miałam też urodziny, więc jak nakazuje tradycja MUWCI zostałam odwiedzona o północy przez znajomych z różnymi ciastami i przysmakami. Dostałam też 3 MANGO, na których moi koledzy pieczołowicie wyskrobali „Ula”, „sto lat” i „happy birthday”. Poza tym, wszystkie kartki urodzinowe, jakie dostałam są takie same – są na nich góry i rowery – czyli wszystko, co kocham. Wracam do domu już za kilka dni, więc jeszcze będzie okazja, żeby zrobić jakieś przyjęcie w ogrodzie (o ile nie jest za zimno. Kiedy siedzę w bibliotece z klimatyzacją i 25st. to jest NAPRAWDĘ zimno).

Ponadto, w kwietniu mieliśmy tzw. Philo Party. Jest tu taka tradycja, że co roku pierwszoroczni uczniowie filozofii organizują tematyczną imprezę filozoficzną dla drugorocznych uczniów filozofii. Nie było to takie typowe „toga party”. Zrobiliśmy to trochę jak podchody, mieli zagadkę do rozwiązania (kto zabił Sokratesa?) i aby zdobyć wskazówki i klucze musieli rozwiązań różne zadania filozoficzne. Było super, ale chyba my, pierwszoroczni, mieliśmy z tym więcej zabawy niż nasi drugoroczni. Za rok będziemy mieli nowego nauczyciela, jednak mam nadzieję, że tradycja przetrwa i nasi pierwszoroczni zorganizują coś dla nas.

Miałam też już spotkanie z naszym szkolnym doradcą edukacyjnym na temat aplikowania na studia. To chyba zbyt poważna sprawa jak dla mnie, więc możliwe jest, że zrobię sobie gap year (mam już nawet kilka planów). Poza tym, moje oceny w porównaniu z pierwszym semestrem poprawiły się o 1 punkt (podskoczyłam z matmy, yay!), więc przynajmniej mogę próbować dostać się na Yale czy inne Harvardy, ale sama nie wiem, czy chcę. Jeszcze się zobaczy. Na razie na liście moich preferencji są uniwersytety położone w miejscach, gdzie są 4 pory roku i dobre tzw. „outdoor facilities”, tzn. możliwość jeżdżenia rowerem, biwakowania czy chodzenia po górach w weekendy.

O, i moje ostatnie wyjazdy do Mumbaju i Pune przyniosły rezultat w postaci wizy do USA na 10 lat, więc hell yeah, w sierpniu nadchodzę!

Poza tym, moi szaleni rowerowi znajomi mają szalony pomysł przyjechania na campus tydzień wcześniej i naprawiania rowerów. Nie żebym tak bardzo pasjonowała się tą całą mechaniką, ale ta idea jest tak piękna, a ci ludzi tak wspaniale ześwirowani, że aż chcę do nich dołączyć.
Poranek z widokiem na doliny wokół Mt. Wilko podczas ostatniego hike'u, który organizowałam.

 I voila, 1/2 indyjskiej przygody już niemal za mną!

Za 40 godzin wyjeżdżam. Obliczyłam, że od momentu kiedy opuszczam campus do chwili, kiedy wejdę  do domu, podróż zajmuje mi 24 godziny!



niedziela, 17 maja 2015

Było dobrze.

"No to jak było w tych Indiach?"
"Spoko..."

Tak najprawdopodobniej będę odpowiadać na pytania o ostatni rok. Nie wiem, czy będę potrafiła opowiedzieć o Indiach i MUWCI, nie wiem, czy będę potrafiła znaleźć odpowiednie słowa, żeby opisać te miejsca, które kocham i nienawidzę zarazem i te wydarzenia, które tak bardzo mnie ukształtowały.

Te wszystkie momenty, kiedy było niesamowicie trudno, bo nagle znalazłam się wśród ludzi, którzy nie mówili w moim języku i nie potrafiłam wyrażać wszystkiego, co czułam, bo mi brakowało słów i zastanawiałam się kim w ogóle jestem i czy mam jakąś tożsamość, bo nie byłam tą samą osobą, kiedy mówiłam w zupełnie innym języku. I te wszystkie chwile, kiedy podczas długich rozmów czułam się z kimś niesamowicie silnie związana, bo mieliśmy podobne ideały i wizje, i robiliśmy coś naprawdę wartościowego, i rozumieliśmy się nawzajem tak bardzo.


Kiedy tu przyjechaliśmy i myśleliśmy jacy to jesteśmy nadzwyczajni i specjalni, bo zostaliśmy wybrani i ta chwila kiedy w pierwszym tygodniu dyrektor nam mówi: YOU ARE NOT SPECIAL, ba, ma to nawet wypisane na koszulce, w której chodzi. I kiedy potem okazuje się, że jednak wszyscy jesteśmy nadzwyczajni i specjalni.

Ten szok, bo w naszych szkołach to my byliśmy najlepszymi uczniami i mieliśmy najwyższe oceny, ale tu wszyscy są creme de la creme swoich krajów, i nagle nie jesteś najlepszy, bo jest tu ktoś lepszy od ciebie.

To rozczarowanie, bo myślałeś, że UWC to idealne miejsce, i wszyscy są tacy idealni i idealistyczni, i nasza społeczność to model idealnego społeczeństwa, w którym chcielibyśmy żyć, ale rzeczywistość okazuje się inna, i z przerażeniem odkrywasz, że na campusie mają miejsce kradzieże, rasizm, narkotyki.

To znużenie, bo przyjechałeś tu, żeby zmieniać świat i robić rzeczy, które naprawdę mają znaczenie, tymczasem piętrzy się przed tobą sterta prac domowych i IB assignments, które musisz wykonać.

To zdziwienie, bo zanim tu przyjechałeś rok wydawał się naprawdę długim okresem czasu, kiedy nieraz płakałeś z tęsknoty za domem, ale teraz widzisz, że został ci dany tylko jeden rok z tymi ludźmi, tylko jeden rok, żeby przeżyć to wszystko.

To miejsce, które daje ci poczucie decydowania i tworzenia zmian. I kiedy robisz tyle rzeczy, które "mają znaczenie" i "zmieniasz świat", i kiedy pytasz siebie potem, jakie to ma znaczenie i nawet jak zmienimy cały świat i stanie się on idealnym miejscem, to co? Jakie to ma znaczenie? Czy to w ogóle ma jakiś sens? I całą noc dyskutujesz o tym, siedząc w domku na drzewie z grupą podobnych tobie idealistów, i nie znajdujecie odpowiedzi na te pytania, i wątpicie jeszcze bardziej, a zbliża się data, kiedy musicie podsumować swoje projekty i przedstawić rezultaty, ale co jeśli tych rezultatów nie da się zmierzyć? Co jeśli nasze działania były porażką, ale to z tych porażek uczyliśmy się najbardziej?

Kiedy tu przyjechałeś oczekiwałeś naprawdę wysokiego poziomu nauczania, tymczasem okazuje się, że większość twoich przedmiotów jest jest self-taught, ale to nauczyło cię, że jeśli czegoś chcesz musisz to sobie sam zorganizować, nikt nie zrobi tego za ciebie. Want tea? Bring mug, dostajemy w emailu przed poniedziałkowym spotkaniem. I ta złość twojego przyjaciela, który po egzaminie chodzi w koło powtarzając "stupid, stupid, stupid!", bo jest naprawdę dobry i dużo się uczył i rozwiązywał naprawdę trudne zadania, a te na egzaminie były śmiesznie proste i nie mógł wykazać się swoją wiedzą. I naprawdę kocha fizykę, ale nie tę, której uczysz się na IB.

I kiedy widzisz ten trójkąt: nauka, życie towarzyskie i sen, i z tych 3 musisz wybrać tylko 2. I kiedy stają naprzeciwko siebie IB vs. UWC i wydają się zupełnym przeciwieństwem i nie wiesz, co masz wybrać, bo jesteś na stypendium i ktoś płaci za twoją naukę i to dla ciebie niesamowita szansa rozwoju i są oczekiwania twoich rodziców i komitetów narodowych, które w ciebie inwestują, ale z drugiej strony masz tylko jedną szansę życia w tej społeczności, doświadczania jej plusów i minusów, nawiązywania niesamowitych przyjaźni, które przekraczają wszystkie granice państw, kontynentów, języków, podziałów klasowych, rasowych i religijnych, i robienia tylu rzeczy razem. Czy w ogóle możemy patrzeć na to jak na inwestycję? I czy ona się zwróci? Co, jeśli efekty nie są wymierne i będą miały znaczenie tylko dla mnie?

Jednak mimo wszystko nie żałuję mojej decyzji wyjazdu do Indii, bo przeżyłam tu najlepszy, najciekawszy, pełen wyzwań i przygód rok w moim życiu.



CZEGO TAK NAPRAWDĘ NAUCZYLIŚMY SIĘ W UWC
Przybyliśmy, żeby uczyć się o „innych kulturach” i „jak tworzyć pokój”
Nauczyliśmy się spać na lotniskach
Nauczyliśmy się pisać bzdury w esejach z teorii wiedzy
Nauczyliśmy się nienawidzić oceany
          tak ogromne i rozdzielające

WHAT UWC REALLY TAUGHT US

We came to learn about “peace” and “other cultures”
We learned to sleep in airports
We learned to bullshit ToK essays
We learned to hate oceans
          so large and separating



Obserwatorzy