sobota, 31 października 2015

Poza strefą komfortu



Po dość długiej nieobecności w blogosferze, wracam do pisania. Tylko nie wiem, od czego zacząć! Tyle się dzieje, życie w MUWCI jest naprawdę intensywne i piękne.

9 października opuściłam campus (i byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa, naprawdę potrzebowałam przerwy w całym tym trzecio semestralnym szaleństwie) i razem z 13 innymi uczniami (sami pierwszoroczni) i dwoma nauczycielami (Cary z Jamajki – ten co skończył UWC w Walii, nie zdał matury (podobno), a potem pracował dla ONZ, i Harendra, mój nauczyciel hindi) wyruszyliśmy w 20-godzinną podróż pociągiem do Chennaju, w stanie Tamil Nadu (południowo-wschodnie Indie), gdzie przez kolejny tydzień mieliśmy mieszkać z krokodylami, wężami, żółwiami i innymi dziwnymi istotami. Po dotarciu do rezerwatu dało się wyczuć nie tylko zapach krokodylich odchodów, ale także zakradającego się strachu…

Zaraz! Co? Ula w rezerwacie z krokodylami?! Coś tu jest nie tak… Dobrze rozumujecie. Otóż postanowiłam wyjść z mojej strefy komfortu i zrobić coś, czego nigdy w życiu bym nie zrobiła. Co tam łażenie po Himalajach czy skakanie do wodospadów w dżungli – to są przygody bardzo w moim stylu i można by się spodziewać, że kiedyś na pewno coś takiego zrobię. Ale żeby mieszkać z krokodylami i wężami?! Nigdy w życiu!!! Zatem postawiłam sobie wyzwanie i stanęłam twarzą w twarz z moim największym strachem, kiedy zdecydowałam, że na mój Project Week w tym roku pojadę do Madras Crocodile Bank Trust (Center for Herpetology).

W dużym skrócie co robiliśmy przez tydzień: mieliśmy prezentacje (teoria jest ważna, np. wiem jaka jest różnica między krokodylem i aligatorem, albo między turtle a tortoise – w angielskim to dwa zupełnie różne słowa, po polsku mówi się zwyczajnie: żółw), szukaliśmy węży w polu o 5 nad ranem (ugh, łaziliśmy przez 4 godziny bez śniadania! Znaleźliśmy 5 węży, w tym 3 jadowite, jeden kolega został pokąsany przez węża 2 razy (przez tego samego, na szczęście był nie jadowity), oglądaliśmy kamienie krokodyli (w tym Jaws III (dosłownie: Szczęki III) – największego krokodyla w Indiach (w niewoli)); karmiliśmy krokodyle (to nie taka prosta praca: musieliśmy nosić, a następnie wrzucać w sumie 700kg mięsa); wyrywaliśmy chwasty z grządki, gdzie rośnie taka jedna roślina, którą żywią się żółwie,  a następnie wrzucaliśmy kompost, żeby lepiej rosła; sprzątaliśmy wybiegi dla krokodyli z krokodylej kupy (bardzo niebezpieczna robota: wchodzi się do takiego wybiegu, gdzie jest 420 krokodyli i jest tylko jeden „odganiacz” który ma ze sobą jedynie długi dwumetrowy kij, który ma ci zapewnić bezpieczeństwo, kiedy jesteś w zagrodzie z ponad 400 krokodylami); sprzątaliśmy jedną krokodylą zagrodę (były tam 2 duże krokodyle i jak zaczynały się ruszyć, „odganiacz” krzyczał mocnym głosem „hej!”, jakby to miało je zatrzymać… Więc krokodyle tam były,  a my w tym samym czasie musieliśmy ścinać drzewa, grabić liście, wyrywać chwasty, a potem szorować (tak, szorować, dużą szczotką) basen, z którego została spuszczona woda i z którego usuwaliśmy błoto – myślę, że nawet moja wanna nigdy nie doświadczyła takiego szorowania); przekładaliśmy mini żółwie i mini krokodyla z akwarium, żeby mogli sobie poleżeć na słońcu; projektowaliśmy interaktywne znaki dla ZOO (przykład znaku, który znajduje się w ZOO: znak w formie pudełka, powyżej napis: „Otwórz, jeśli chcesz zobaczyć najniebezpieczniejsze zwierzę na świecie”, w środku jest lustro); uczyliśmy się rozróżniać żółwie na podstawie skorup (nie pytajcie mnie, żebym to zrobiła. Bez klucza ani rusz!); robiliśmy strachy na wróble dla ZOO ze śmieci walających się dookoła (ptaki, które wyjadą mięso przygotowane dla krokodyli są dość dużym problemem); oglądaliśmy ekstrakcję jadu z węży; karmiliśmy stuletnie żółwie i czyściliśmy ich basen; szukaliśmy nietoperzy podczas wieczornych spacerów; oprowadzaliśmy wycieczkę indyjskich dzieciaków po ZOO. Poza tym, odwiedziliśmy jedną wioskę, gdzie też szukaliśmy węży (ale wtedy nic nie znaleźliśmy) i uczyliśmy się o roślinach leczniczych i jak robi się z nich różne proszki (przy okazji sitkowałam pieprz i mnóstwo innych proszków, po godzinie ledwo mogłam oddychać).

Czego się nauczyłam? Na pewno dużo o zwierzętach, które widziałam na co dzień i w pobliżu których mieszkałam. Sporo dowiedziałam się o ZOO, jak działa, jak wszystko funkcjonuje – w życiu nie miałam pojęcia, że codziennie ktoś musi czyścić wybiegi z krokodylej kupy. To bardzo pokorna praca i ludzie którzy to robią i poza tym są pełni pasji i entuzjazmu kiedy opowiadają o zwierzętach, mają mój całkowity szacunek. Poza tym, spotkaliśmy założyciela parku, którym jest nikt inni jak sławny Romulus Whitaker, który jest ekspertem jeśli chodzi o węże, i z którym kontaktują się stacje telewizyjne typu Discovery Channel, kiedy chcą zrealizować program o tych zwierzętach.

No i oczywiście codziennie chodziliśmy na plażę, która była 100m dalej, i po raz pierwszy kąpałam się w Zatoce Bengalskiej, woda była paskudnie słona, i były bardzo duże fale wieczorami, przez które próbowaliśmy skakać, i zbierałam muszelki, i chłopacy grali we frisbee i w krykieta i mimo że całkiem gorąco i powietrze było dość wilgotne, było super.

Podsumowując: Przeżyłam, to na pewno. Wcale nie boję się zwierząt mniej po pobycie w ZOO, ale jestem bardziej świadoma ich obecności i zachowań. Było fajnie.

Poniżej wstawiam zdjęcia (po kliknięciu można je obejrzeć w większej rozdzielczości), o życiu na Wzgórzu napiszę następnym razem, buziaki!
Ula

Uczyliśmy się rozpoznawać stonogi, krótkonogi i inne żyjątka znalezione w kompoście.

Ramesh (Nepal/Indie) i Ahmed (Sudan) pomagają nosić kompost.

Shveta (Indie) i Lianbi (Chiny) odchwaszczają grządkę z jedzeniem dla żółwi.

Ty nie zawsze go zauważysz, ale on ciebie tak. W ciągu kilku sekund jest gotów wyskoczyć i znaleźć ofiarę na obiad.

Małpy są wszędzie.

Jaws III, jeszcze nie w całej swej okazałości.

Codziennie chodziliśmy też na plażę.



11. Nie przegap wschodu słońca w Indiach!

Kolejny poranek spędzony na poszukiwaniu węży.


Odwiedziliśmy też kompleks świątyń Mahabalipuram.

Widzieliśmy kapłanów...






Karmienie krokodyla. Jedyne co cię od niego dzieli to długi bambusowy kij.

5 razy tyle chowa się w stawie.







Obserwatorzy