I jestem z siebie
bardzo dumna. Powrót do Polski to ogromny szok kulturowy, drugi największy w
moim życiu (pierwszy to był przyjazd do Indii). W sobotę po południu mieliśmy
zakończenie roku, to dość duże wydarzenie, na które zjeżdżają się goście i
rodzice, są przemowy i w ogóle wszyscy ubierają się bardzo ładnie (rzecz
niezwykła, i jak mówi Ainhoa, nauczycielka z Hiszpanii, to dzień najbardziej
nie-MUWCI). Nie miałam za dużo czasu na zdjęcia i pożegnania z wszystkimi, bo
miałam zaraz zamówiony samochód do Mumbaju. Było z tym stresu i nerwów co
niemiara, bo samochód miał być o 17:30, tymczasem go nie było, jak
zadzwoniliśmy do ochroniarzy z bramy wjazdowej to nam powiedzieli, że nasza
taksówka przyjechała, więc musieliśmy jej szukać pośród setek innych samochodów
na campusie. Wyjechaliśmy z opóźnieniem, w dodatku utknęliśmy w 2 korkach, ale
nie wiem jakim cudem, kierowca trochę przyśpieszył i całkiem szybko
dojechaliśmy na lotnisko i miałam nawet czas, żeby coś zjeść. Potem dojechały
jeszcze 3 osoby z MUWCI, które miały loty zaraz po nas, więc było wesoło.
Bardzo się cieszę, bo udało mi się też bez większych problemów przemycić mój
nadbagaż z nielegalnymi rzeczami oraz ogromniasty bagaż podręczny.
Zakończenie roku można oglądać tutaj: LINK
Powrót do
Polski w kilku punktach:
Nagle wokół siebie widzę samych białych ludzi. Za dużo białych ludzi.
Słyszę język, który jestem w stanie zrozumieć! Czuję się dziwnie.
Na Okęciu pytam kogoś o jakąś informację. Dostaję odpowiedź. Odruchowo
odpowiadam z powrotem po angielsku…
JEST ZIMNO! Już czuję, jak będę chora.
Wszyscy mają długie spodnie, kurtki i płaszcze. Tylko ja marznę w
sandałkach i kurcie…
Autobus do Białegostoku odjeżdża punktualnie. Ani minuty później. A
dojeżdża nawet 5 minut przed planowanym czasem!
Droga jest równa, nowa, oznakowana, NIE MA WYBOJÓW, kierowcy zachowują
DYSTANS między pojazdami, są jakieś ZASADY ruchu na drodze, NIE TRZĘSIE, jest
INTERNET na pokładzie, nikt NIE TRĄBI!
Patrzę przez okno i NIE WIDZĘ żadnych śmieci wokół.
Wszystko jest zielone.
W samochodzie do domu tato każe mi ZAPIĄĆ PASY! O_o
Dostaję mięso i nie jest to kurczak!
Jest słone jedzenie!
Wszyscy są dla mnie bardzo mili. Moja siostra daje mi nawet jakieś
słodycze.
Jest zimno. Muszę założyć skarpetki. (Skarpetki? Co to w ogóle jest?)
Jestem ubrana w tradycyjne indyjskie ubrania. Babcia każe mi się przebrać i
ubrać „normalnie” przed pójściem na wybory.
Czuję się naprawdę dziwnie, zakładając normalnie ubrania.
Pan w komisji wyborczej ma problem z przepisaniem mojego indyjskiego
adresu. Mówię, żeby nie narzekał, bo mogło być napisane w hindi.
Robię wszystkim „aromatyczny, indyjski czaj” – jak dla mnie egzotyka, kiedy
przyjechałam do Indii. Babcia stwierdza, że to taka „bawarka”.
Jestem w kościele. Wciąż pamiętam słowa niektórych pieśni.
W łazience mogę chodzić boso.
Himalajskie flagi modlitewne już wiszą w moim pokoju.
Jest zimno. Muszę spać pod kołdrą.
W moim mieście czuję się równie zagubiona jak w jakimkolwiek innym miejscu
na świecie.
Moja mama próbuje posadzić mango w ogrodzie. Powodzenia, na pewno wyrośnie
przy 12st. C…
Mam dylemat, bo nie wiem, czy przysługuje mi bilet ulgowy czy nie...
Ktoś mówi mi "cześć" na ulicy, a ja nie pamiętam imienia tej osoby!
Wszyscy noszą te same ubrania! Czarne, szare, nudne. Dość duża różnica w porównaniu z mnogością kolorowych sari na indyjskich ulicach.
Z serii: nie ma to jak w domu. |
You will never be completely home again, because part of your heart always will be elsewhere. That is the price you pay for the richeness of loving and knowing people inmore than one place.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz