Pożegnanie na lotnisku. |
Rozpoznajecie to miasto? |
Zdjęcie z samolotu musi być. |
Po mega długim locie z ponad 3-godzinną przesiadką w
Monachium, podczas której przez przypadek odkryliśmy, że Janek źle zarezerwował
bilety i nie wracamy w grudniu do Polski razem, wylądowaliśmy w Bombaju. Urocze
lotnisko – wszędzie na podłodze leżą dywany, czegoś takiego jeszcze nigdy nie
widziałam. Mają też ciekawe toalety…
TOALETY W BOMBAJU
Zaraz po wyjściu z samolotu stwierdziliśmy, że przydałoby
się pójść do łazienki, więc poszliśmy, ja do damskiej, Janek do męskiej. Kiedy
otworzyłam drzwi kabiny moim oczom ukazała się… dziura w ziemi! Nie było
żadnego kibelka! Tylko dziura w ziemi i mini prysznic do podmywania się. Był
jeszcze papier toaletowy dla Europejskich tyłków przywykłych do luksusu. Żeby
nie było: wszystko czyste, higieniczne, dziura ładnie zabudowana. Później ktoś
mi powiedział, że jest to w sumie lepsze i bardziej higieniczne od naszych
zachodnich toalet, ponieważ podczas kucania przenosi się mniej bakterii niż
podczas siadania… Może i racja.
Po przejściu całej procedury imigracyjnej (trzeba było m.in.
zadeklarować, że nie wwozi się mięsa – stwierdziłam, że w razie czego powiem,
że kabanosy to nie mięso) i odnalezieniu bagażu wyszliśmy z hali przylotów. To
był błąd, ponieważ dalej nie było już ani bankomatów, ani klimatyzacji! Od razu
uderzyła mnie fala gorącego, wilgotnego powietrza. To nie to samo powietrze,
które czujemy wychodząc latem w południe z domu. Świetnie opisał je Kapuściński
w „Hebanie”, na samym początku książki. Jest ono tak duszne, że wydaje ci się,
że nie masz czym oddychać. Momentalnie cały zaczynasz się pocić, włosy stają
się wilgotne i oślizgłe, sklejają się, walizka wyślizguje się z ręki – jest jak
w saunie. Pierwsza myśl: Boże, jak ja tu spędzę 2 lata?! W dodatku był środek
nocy i pora monsunowa, czyli powinno być w miarę chłodno, a był ukrop. Możecie
sobie wyobrazić jak wyglądałam, gdy odnalazłam 2 chłopaków z mojej szkoły,
którzy zaraz zaprowadzili nas do busika znajdującego się na parkingu (kolejna
fala gorąca). Tam zostawiliśmy nasze bagaże, po czym wróciliśmy na lotnisko,
aby czekać na kolejnych pierwszorocznych. Spędziliśmy tak ok. 2 godziny,
podczas których stopniowo dołączali do nas: chłopak z Lesotho (ktoś słyszał o takim
państwie?), Kostarykańczyk, chłopak z Hawajów, dziewczyna z Peru i na końcu 3
Chińczyków (każdy z nich miał min. 3 ogromniaste walizki + podręczny, podczas
gdy ja musiałam zmieścić się w jedną!). Następnie poszliśmy do busika, który
jest takim jakby vanem, coś na kształt naszego „peksika” tylko ma mniej
miejsca. Tam, nie wiem jakim cudem, kierowcy upchali wszystkie bagaże, choć na początku nie wyglądało to zbyt dobrze
i już miałam nadzieję, że będę jechała na dachu, ale, niestety! Zostałam
wciśnięta między okno, którego nie potrafiłam otworzyć, a dziewczynę z Chin i
przywalona zostałam moim bagażem podręcznym. Tak ruszyliśmy w drogę.
JAZDA W INDIACH
Miałam nadzieję, że podczas tej ponad 4 –godzinnej jazdy uda
mi się choć przez chwilę pospać (z lotniska wyjechaliśmy po 2. nad ranem), ale
gdzie tam! Ruch drogowy w Indiach to coś, co w ogóle nie mieści się w
europejskich standardach. Po pierwsze – trąbienie. Całą drogę! Kiedy kierowcy
coś się nie podoba – trąbi. Kiedy wyprzedza inne pojazdy – trąbi. Kiedy wita
się ze swoimi ziomkami – trąbi. Nie jest to bynajmniej jeden, krótki klakson.
To cała seria mega długich trąbnięć. Zaczyna się, kiedy kierowca chce
wyprzedzać. Naciska więc klakson i trzyma go wciśnięty przez cały proces
wyprzedzania, potem jeszcze przez chwilę – ot tak, dla frajdy, potem, z pewną
niechęcią, puszcza go i na chwilę jest cisza. Na chwilę. Bo zaraz znów zaczyna
się kolejne wyprzedzanie. Albo to my jesteśmy wyprzedzani. Samo wyprzedzanie to
równie ciekawy proces. Autostrada, którą jechaliśmy miała 3 lub 4 pasy, a
poboczem przechadzały się krowy. Nie ma podziału na pasy szybsze i wolniejsze,
jedziesz którym chcesz, zwykle środkowym. Wyprzedzanie to jeden wielki slalom
między setką wolniejszych ciężarówek bądź innych pojazdów (oczywiście żaden nie
ma z tyłu świateł). Jest to zajęcie tak pochłaniające uwagę kierowcy oraz
pasażerów, że nikt nie zauważa, że jesteśmy właśnie na mega ostrym zakręcie,
takie 90 stopni, a my, wyprzedzając jakąś ciężarówkę, zbliżamy się
niebezpiecznie do ogrodzenia. Mijamy też tablicę Ghats start, czyli zaczynają
się Ghaty. To, że jesteśmy w górze rozpoznajemy tylko po tym, że widzimy
mnóstwo świateł jakiegoś miasteczka w dole. Powtarzają się tablice DO NOT STOP
ON THE EXPRESSWAY, mimo to ciągle widzimy jakieś stojące pojazdy i
przechadzających się w pobliżu ludzi (na tych też oczywiście trąbimy). Są też
ograniczenia prędkości, do 50 bądź 80 km/h, chyba nikt ich zresztą nie
przestrzega, choć trudno mi oszacować z jaką prędkością jedziemy. Zatrzymujemy
się też 2 razy na toaletę. Nie istnieje tu coś takiego jak parking, zjazd czy
postój w europejskim znaczeniu. Po prostu wjeżdżamy na jakiś ubity piasek w
kształcie placu, otoczony mnóstwem jaskrawo oświetlonych sklepików czy
kawiarni, i mimo że jest 4. nad ranem pomiędzy nimi przechadza się całkiem
sporo ludzi. Znów jedziemy. Nie mogę spać, nie tylko przez ustawiczne
trąbienie, wbijającą mi się w kolana torbę z laptopem czy puszczaną na fulla
przez kierowcę jakąś indyjską muzykę. Kolejną interesującą rzeczą są wyboje.
Nasz van podskakuje co chwila, a razem z nim ja w fotelu. Nie są to jednak
takie dziury i wyboje jak na Starosielce PKP przed remontem. Tu przy każdym
podskoku unoszę się 2cm ponad fotel, potem opadam, a w bok uwiera mnie mój
aparat. I to, że ruch jest lewostronny wcale nie oznacza, że coś nie będzie
poruszało się prawą stroną.
To wszystko, cały ten chaos, trąbienie, slalom po
autostradzie, wyboje, muzyka indyjska, składają się na obraz mojej pierwszej
jazdy w Indiach. Jest to tak abstrakcyjne, tak egzotyczne, że jadąc tak w
środku nocy myślałam, że to nie dzieje się naprawdę. Pomimo to jazdę w Indiach
uważam za przeżycie niesamowicie interesujące i emocjonujące, polecam jako
ciekawostkę, sama nie mogę doczekać się kolejnej podróży, yupi!
Do szkoły dotarliśmy bladym świtem. Wpisaliśmy się na listy
przyjeżdżających, po czym dostaliśmy klucze do naszych pokoi i większość poszła
spać. Obudziłam się po 11, czując na sobie spojrzenia Ady, Gabi i kogoś jeszcze
i dowiedziałam się, że:
-You’re
sleeping in a wrong place. Śpisz nie tu gdzie trzeba.
Dostałam klucze do złego pokoju, mój był zaraz obok. Tak
zaczyna się moja przygoda z MUWCI.
Technika jazdy kierowców w Indiach niewiele odbiega od kozaków egipskich - no, może ci ostatni mniej trąbią ;) Blog super - zasubskrybowany ;)
OdpowiedzUsuń