niedziela, 31 sierpnia 2014

Pierwsze wrażenia



Jako iż Integration Week już prawie za mną, pora na małe podsumowanie pierwszego tygodnia w Indiach. W sobotę i niedzielę zjeżdżali się uczniowie, zatem nie robiliśmy nic szczególnego: chodziliśmy po campusie, zapoznawaliśmy się z jego planem, poznawaliśmy siebie nawzajem. W poniedziałek rozpoczął się tzw. Integration Week, czyli tydzień integracyjny. Ciekawsze wydarzenia:
- College Meeting, czyli spotkanie całej szkoły, które zaczęło się od tego, że musieliśmy wstać, podejść do osoby, która wydawała nam się najbardziej odmienna od nas i przywitać ją tradycyjnym powitaniem indyjskim, czyli namaste, a następnie słowem powitania, którego już nie pamiętam, a które pochodzi z języka suahili, i oznacza „widzę cię; dostrzegam cię; rozpoznaję cię” – ważne jest to, żeby widzieć innych ludzi wokół siebie.
-Dyrektor szkoły, Pelham, podjął wyzwanie ASL icebuket i uczniowie wylali na niego wiadro wody (a nawet więcej), wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce?



-Testy poziomujące z matmy i angielskiego. Angielski całkiem w porządku, z matmą gorzej, bo mnóstwo zapomniałam po wakacjach, w kilku zadaniach z funkcjami trzeba było policzyć deltę, jednak zapomniałam w ogóle, że to nazywa się deltą, tym bardziej nie pamiętałam wzoru. Wyników jeszcze nie znam, z matmy obstawiam tak 27/40 może.
- Targi edukacyjne, tak się to szumnie tutaj nazywa, które polegały na tym, że na środek wychodzili nauczyciele poszczególnych grup przedmiotów i każdy po kolei przedstawiał swój przedmiot. Zamiast mi to rozjaśnić w głowie, czuję się jeszcze bardziej skonfundowana i nie wiem, jakie przedmioty wybrać, zwłaszcza w grupie humanistycznej i z literaturą. Najbardziej namieszało mi w głowie to, że nie mogę wybrać literatury hiszpańskiej, bo nie jestem Spanish native speaker…
-W piątek ostatecznie musieliśmy wybrać przedmioty. Na HL, czyli rozszerzeniu, będę miała English L&L, Spanish B (chociaż nie napisałam jeszcze testu poziomującego) i Global  Politics, na SL, czyli na naszej podstawie, biorę ESS, Economics i roczny kurs matmy.
-Biodiversity Walk, czyli spacer w rezerwacie przyrody wokół szkoły. Było super – przedzieranie się przez chaszcze, wspinaczka po mega śliskiej ścieżce, podziwianie cwanych mrowisk, oglądanie różnych gatunków endemitów (co kaktus robi w rezerwacie przyrody w Indiach?), chodzenie  w deszczu - ogólnie ekstra!
Takie dziwne mrowiska tu mają
-Bonding games, które powinny nazywać się mud games, czyli to, co tygryski lubią najbardziej – zabawy w błocie! Było ekstra! Tylko potem znajdowałam błoto w najdziwniejszych jamach i dziurach mojego ciała, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia. Ubrania oczywiście nie nadają się  nawet do prania…
Edit: ubrania wyprałam, nie nadają się do niczego, tylko do kolejnych mud games.
-Buddy Ball, czyli bal, na który musieliśmy iść z przydzielonym wcześniej buddym, czyli drugorocznym, który ma się nami opiekować, w jakimś wymyślonym, tematycznym przebraniu.

Maya(Singapur) była kwiatkiem, a ja pszczołą.
W skrócie: nasza kreatywność nie miała granic i niektóre przebrania były tak pomysłowe, że sama na to bym w życiu nie wpadła! Zdjęcia możecie zobaczyć na Fb moich znajomych z MUWCI.

-W sobotę (!!!) o 5 rano (!!!) wszyscy zostaliśmy obudzeni przez jakichś ludzi, którzy kazali nam wstawać i wychodzić, bo to emergency. Musieliśmy biec na boisko do piłki nożnej, gdzie szybko odkryliśmy, że są sami pierwszoroczni i mamy kolejne mud games! O 5. nad ranem! Siedziałam sobie spokojnie, bo naprawdę nie chciałam zabrudzić mojej jedynej piżamki, kiedy nagle jacyś drugoroczni wylali na mnie wiadro zimnej wody! Woda + ziemia, na której siedziałam = błoto, czyli ubranie i tak było do prania. Potem powiedziano nam, że to taka tradycja tutaj – budzenie pierwszorocznych w środku nocy i zaciąganie ich do błota…
-Później w sobotę pojechałam na „relaxing biking tour” do pobliskiej wioski, Paud. Miało być relaksująco, ale prawie zdechłam. Nasza szkoła położona jest na wzgórzu i o ile zjeżdżając z niego musiałam cały czas naciskać hamulce, to z wjeżdżaniem nie było lepiej, było koszmarnie! Jak już kiedyś pisałam, ruch uliczny w Indiach nie kieruje się żadnymi zasadami, więc dobrze, że byliśmy całą grupą, razem z drugorocznymi, sama nigdy bym się nie odważyła pedałować w Indiach. Aha, było to w ramach „MUWCI on Wheels”, czyli naszego klubu rowerowego.
-First Year Show w sobotę, podczas którego każdy miał szansę zaprezentować swój talent artystyczny. Były więc śpiewy, tańce, recytacja poezji, skecze…  Po raz kolejny pierwszoroczni okazali się fantastyczni! Co ciekawe, nie było to zwykłe wychodzenie na scenę i „odrobienie” swojego występu, zaaranżowaliśmy to jako podróż samolotem, z wszystkimi instrukcjami stewardów (np. o tym, że w razie braku powietrza z powodu śmiechu NIE MA masek tlenowych), podróż przez różne kontynenty. Był więc taniec hula, pokaz tańców latynoskich, nepalskich, indyjskich, piosenka Beatelsów, pokaz breakdance, ktoś zagrał Straussa na pianinie… Jednak chyba największe wrażenie zrobił występ dwóch chłopaków, którzy  żartobliwy sposób chcieli zrewanżować się za obudzenie nas przed świtem. Otóż te dwa huncwoty wycięli zdjęcia naszych drugorocznych z poprzedniego roku, kiedy dopiero co przyjechali do szkoły i „zmiksowali je”, tzn. np. wzięli czyjąś twarz i dokleili nos innej osoby,  naszym zadaniem, a właściwie zadaniem drugorocznym, było odgadnięcie imion tych 2 osób. Wzbudziło to mnóstwo śmiechu! Taka refleksja: uważam, że te występy, które nawiązywały do Europy, wypadły blado w porównaniu z tymi z Ameryki Łacińskiej czy Azji, pełnych kolorów i strojów regionalnych. Europa była pokazana raczej przez pryzmat kultury popularnej, typu piosenka Spicy Girls czy koncert rockowy. Następnym razem, jak skombinuję nasz strój krakowski, odtańczymy krakowiaka! Co ja robiłam? Miałam dołączyć do Latinos (bo w głębi duszy jestem latynoską), ale z powodu porannej wyprawy rowerowej do Paud i niemożności znalezienia mojej grupy zrezygnowałam z występów.
Daniellah z Meksyku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy