Jako iż Integration Week już prawie za mną, pora na małe
podsumowanie pierwszego tygodnia w Indiach. W sobotę i niedzielę zjeżdżali się
uczniowie, zatem nie robiliśmy nic szczególnego: chodziliśmy po campusie,
zapoznawaliśmy się z jego planem, poznawaliśmy siebie nawzajem. W poniedziałek
rozpoczął się tzw. Integration Week, czyli tydzień integracyjny. Ciekawsze
wydarzenia:
- College Meeting, czyli spotkanie całej szkoły, które
zaczęło się od tego, że musieliśmy wstać, podejść do osoby, która wydawała nam
się najbardziej odmienna od nas i przywitać ją tradycyjnym powitaniem
indyjskim, czyli namaste, a następnie słowem powitania, którego już nie
pamiętam, a które pochodzi z języka suahili, i oznacza „widzę cię; dostrzegam
cię; rozpoznaję cię” – ważne jest to, żeby widzieć innych ludzi wokół siebie.
-Dyrektor szkoły, Pelham, podjął wyzwanie ASL icebuket i
uczniowie wylali na niego wiadro wody (a nawet więcej), wyobrażacie sobie coś
takiego w Polsce?
-Testy poziomujące z matmy i angielskiego. Angielski całkiem
w porządku, z matmą gorzej, bo mnóstwo zapomniałam po wakacjach, w kilku
zadaniach z funkcjami trzeba było policzyć deltę, jednak zapomniałam w ogóle,
że to nazywa się deltą, tym bardziej nie pamiętałam wzoru. Wyników jeszcze nie
znam, z matmy obstawiam tak 27/40 może.
- Targi edukacyjne, tak się to szumnie tutaj nazywa, które
polegały na tym, że na środek wychodzili nauczyciele poszczególnych grup
przedmiotów i każdy po kolei przedstawiał swój przedmiot. Zamiast mi to
rozjaśnić w głowie, czuję się jeszcze bardziej skonfundowana i nie wiem, jakie
przedmioty wybrać, zwłaszcza w grupie humanistycznej i z literaturą.
Najbardziej namieszało mi w głowie to, że nie mogę wybrać literatury
hiszpańskiej, bo nie jestem Spanish native speaker…
-W piątek ostatecznie musieliśmy wybrać przedmioty. Na HL,
czyli rozszerzeniu, będę miała English L&L, Spanish B (chociaż nie
napisałam jeszcze testu poziomującego) i Global
Politics, na SL, czyli na naszej podstawie, biorę ESS, Economics i
roczny kurs matmy.
-Biodiversity Walk, czyli spacer w rezerwacie przyrody wokół
szkoły. Było super – przedzieranie się przez chaszcze, wspinaczka po mega
śliskiej ścieżce, podziwianie cwanych mrowisk, oglądanie różnych gatunków
endemitów (co kaktus robi w rezerwacie przyrody w Indiach?), chodzenie w deszczu - ogólnie ekstra!
Takie dziwne mrowiska tu mają |
Edit: ubrania wyprałam, nie nadają się do niczego, tylko do kolejnych mud games.
-Buddy Ball, czyli bal, na który musieliśmy iść z
przydzielonym wcześniej buddym, czyli drugorocznym, który ma się nami
opiekować, w jakimś wymyślonym, tematycznym przebraniu.
Maya(Singapur) była kwiatkiem, a ja pszczołą. |
W skrócie: nasza kreatywność nie miała granic i niektóre
przebrania były tak pomysłowe, że sama na to bym w życiu nie wpadła! Zdjęcia
możecie zobaczyć na Fb moich znajomych z MUWCI.
-W sobotę (!!!) o 5 rano (!!!) wszyscy zostaliśmy obudzeni
przez jakichś ludzi, którzy kazali nam wstawać i wychodzić, bo to emergency.
Musieliśmy biec na boisko do piłki nożnej, gdzie szybko odkryliśmy, że są sami
pierwszoroczni i mamy kolejne mud games! O 5. nad ranem! Siedziałam sobie
spokojnie, bo naprawdę nie chciałam zabrudzić mojej jedynej piżamki, kiedy
nagle jacyś drugoroczni wylali na mnie wiadro zimnej wody! Woda + ziemia, na
której siedziałam = błoto, czyli ubranie i tak było do prania. Potem powiedziano nam, że to taka tradycja tutaj – budzenie pierwszorocznych w
środku nocy i zaciąganie ich do błota…
-Później w sobotę pojechałam na „relaxing biking tour” do
pobliskiej wioski, Paud. Miało być relaksująco, ale prawie zdechłam. Nasza
szkoła położona jest na wzgórzu i o ile zjeżdżając z niego musiałam cały czas
naciskać hamulce, to z wjeżdżaniem nie było lepiej, było koszmarnie! Jak już
kiedyś pisałam, ruch uliczny w Indiach nie kieruje się żadnymi zasadami, więc
dobrze, że byliśmy całą grupą, razem z drugorocznymi, sama nigdy bym się nie
odważyła pedałować w Indiach. Aha, było to w ramach „MUWCI on Wheels”, czyli
naszego klubu rowerowego.
-First Year Show w sobotę, podczas którego każdy miał szansę
zaprezentować swój talent artystyczny. Były więc śpiewy, tańce, recytacja
poezji, skecze… Po raz kolejny
pierwszoroczni okazali się fantastyczni! Co ciekawe, nie było to zwykłe
wychodzenie na scenę i „odrobienie” swojego występu, zaaranżowaliśmy to jako
podróż samolotem, z wszystkimi instrukcjami stewardów (np. o tym, że w razie
braku powietrza z powodu śmiechu NIE MA masek tlenowych), podróż przez różne
kontynenty. Był więc taniec hula, pokaz tańców latynoskich, nepalskich,
indyjskich, piosenka Beatelsów, pokaz breakdance, ktoś zagrał Straussa na
pianinie… Jednak chyba największe wrażenie zrobił występ dwóch chłopaków,
którzy żartobliwy sposób chcieli
zrewanżować się za obudzenie nas przed świtem. Otóż te dwa huncwoty wycięli
zdjęcia naszych drugorocznych z poprzedniego roku, kiedy dopiero co przyjechali
do szkoły i „zmiksowali je”, tzn. np. wzięli czyjąś twarz i dokleili nos innej
osoby, naszym zadaniem, a właściwie
zadaniem drugorocznym, było odgadnięcie imion tych 2 osób. Wzbudziło to mnóstwo
śmiechu! Taka refleksja: uważam, że te występy, które nawiązywały do Europy,
wypadły blado w porównaniu z tymi z Ameryki Łacińskiej czy Azji, pełnych
kolorów i strojów regionalnych. Europa była pokazana raczej przez pryzmat
kultury popularnej, typu piosenka Spicy Girls czy koncert rockowy. Następnym
razem, jak skombinuję nasz strój krakowski, odtańczymy krakowiaka! Co ja
robiłam? Miałam dołączyć do Latinos (bo w głębi duszy jestem latynoską), ale z
powodu porannej wyprawy rowerowej do Paud i niemożności znalezienia mojej grupy
zrezygnowałam z występów.
Daniellah z Meksyku |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz