Niedawno mieliśmy w szkole MUWCI Fest, czyli wydarzenie
charytatywne, organizowane przez Community Fund, które zbiera pieniądze na
potrzeby członków naszej szkolnej społeczności, głównie pracowników
pochodzących z okolicznych wiosek, którzy czasami mogą mieć problemy finansowe
(wypadek, nagła choroba kogoś w rodzinie, etc.). MUWCI Fest to trochę taki bal
charytatywny (Janek mówi, ze to festyn parafialny). Były różne koncerty
przygotowane przez uczniów, pojedynek rapowy (nauczyciel vs. uczeń), ciastka,
napoje i jedzenie przygotowane i sprzedawane przez uczniów i nauczycieli,
aukcje i loteria. Losy kosztowały 10 Rs.
każdy, więc były kupowane masowo, także dla naszych Christmas buddies. Do wygrania
były kupony na Farmers’ Market, który odbywa się w każdy piątek, bony do
Dukaana, czyli szkolnego sklepiku, 50 jajek z cafeterii (osoba, która to
wygrała powinna upiec ciasto dla wszystkich), „kilometry” do przejechania
szkolnym jeepem, vouchery do Dorabjee’s, super długa kanapka z Subway, pizza z
Domino’s, babeczki upieczone przez jedną z nauczycielek, kolacja i pokaz filmu
w domu nauczyciela, itd.
Ja, Sreyo i Sara, czyli nasz pokój.Brakująca twarz to Meghna, która gdzieś się zapodziała. |
Na aukcjach można było wylicytować m.in. kolację dla 8 osób
u Pelhama (dyrektora), składającą się z 4 dań + 2 drinków (cena wywoławcza:
10 000 Rs.), śniadanie marokańskie (przygotowane przez Aidę z Maroka) czy
masaż (ogólnie było dużo obiadów czy kolacji do wygrania, m.in. hiszpańskie,
meksykańskie, wietnamskie, tajskie, etc.). Niektóre osoby wystawiły samych
siebie na sprzedaż jako „niewolników”, potem możesz takiej osobie rozkazać
wszystko i ona musi to zrobić (obowiązuje przez jeden wybrany dzień), np. kazać
jej posprzątać cały pokój, powyciągać pajęczyny, zrobić pranie, nosić cię na
rękach przez cały dzień – wszystko, co ci przyjdzie do głowy.
Mamy też FRO, czyli meldowanie się na tzw. pobyt stały lub
tymczasowy. Jako iż Indie to kraj ogromnej biurokracji, miałam już 3 FRO. Za
pierwszym razem pojechaliśmy do Pune (to było całkiem fajne, ludzie, z którymi
jechałam byli naprawdę super, prawie całą drogę śpiewaliśmy, a potem
pojechaliśmy na pizzę), następnie trzeba było się zameldować na policji w Paud
(w pewnej chwili szkoła zmądrzała i zamiast wszystkich uczniów wozić do Paud,
zaprosiła policjanta do szkoły, co znacznie ułatwiło proces, jeśli udało ci się
załapać na spotkanie z policjantem w szkole), i, wreszcie, kolejny raz do Pune,
który trwał naprawdę długo (cały dzień), bo byliśmy dość dużą grupą (bus + jeep)
i kilka godzin musieliśmy czekać na zewnątrz, siedząc lub leżąc na trawie,
gdzie mieszkają komary, które przenoszą gorączkę Denga. Właśnie mamy w szkole
kilka jej przypadków, więc cały campus został czymś spryskany, ale to i tak
najprawdopodobniej komary z trawnika przed FRO… To FRO było trochę jak
przedszkole, najpierw cały ranek czekaliśmy na jakiegoś super ważnego urzędasa,
z którym mieliśmy się spotkać, potem pozwolono nam jechać gdzieś na lunch, a
kiedy już wróciliśmy i znowu musieliśmy czekać, wszyscy zasnęli na trawie…
Potem podpisaliśmy jakieś dokumenty, odzyskaliśmy paszporty i mogliśmy wracać
(po drodze zepsuł się bus i musieli podstawić nowy; ja tym razem jechałam
jeepem i ktoś się z nami zderzył z tyłu… takie atrakcje). Zatem mam już spokój
z FRO, do czasu następnego wjazdu do Indii, kiedy całą procedurę trzeba będzie
powtarzać od początku…
Pecha mieli ci, którzy na FRO musieli jechać w sobotę i spóźnili się na MUWCI Fest. Nasi latinos: Adolfo (Kolumbia), Jorge (Hiszpania), Daniellah (Meksyk). |
Jako iż do przerwy zimowej został tydzień (!!!) i trwa
wielkie odliczanie w przerwach pomiędzy testami i prezentacjami i całym tym
zamieszaniem związanym z końcem semestru, w wolnym czasie dekorujemy nasz
domek. Fanny (Norwegia) kupiła czerwone lampki i powiesiła je wokół lustra w
łazience, a ja zrobiłam niespodziankę mojej koleżance z pokoju, która jest z
Bangladeszu i nigdy nie widziała śniegu, więc powycinałam płatki śniegu z
papieru i przykleiłam do okna, kiedy miała zajęcia, zostawiając notkę, że mam
nadzieję, że kiedyś zobaczy śnieg.
Jako iż jestem w Expedition Leadership Service w ostatni
weekend zorganizowaliśmy „musical hike”, czyli wyprawę do kanionu, której
tematem przewodnim była muzyka. Zgłosiło się naprawdę dużo osób, bo aż 80, i
mniej więcej tylko połowa z nich mogła zostać na noc ze względu na ograniczoną
ilość miejsc w namiotach (ale i tak wszyscy spali na zewnątrz). Ja byłam w
grupie wracającej na noc na campus, ale przy ogniskach, piosenkach z gitarami i
ukulele, naprawdę nie chciało się wracać, było pięknie. Stwierdziliśmy, że
musimy takie rzeczy organizować częściej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz