Po dość długiej
przerwie, wracam do pisania.
W Indiach zaczęło
się już lato! Nagle zrobiło się naprawdę gorąco, od kilku dni mamy 39 stopni,
szkoła w końcu zaczęła używać klimatyzatorów (która i tak po chwili trzeba
wyłączać, bo cieknie z nich woda). Oczywiście takich luksusów nie mamy w
naszych pokojach, musimy zadowolić się samymi wiatrakami, które dają wrażenie
przepływu powietrza… Jednak najgorsze upały jeszcze przed nami…
Holy cow!
Stan, w którym mieszkam (Maharasztra)
właśnie zakazał sprzedaży i spożywania mięsa wołowego. Za nieprzestrzeganie
grozi kara do 5 lat więzienia i 10 000 rupii grzywny… Śmiać się czy
płakać? Nie wiem, jak mogę żyć w tym kraju… (ale z tego co wiem, nie można jeść
tylko krów, nie dotyczy to mięsa z bawołu)(nie, oczywiście nikt nic nie wie o
jakichś miejscach w Pune, gdzie niby można nielegalnie dostać wołowinę,
skądże…).
Jakiś czas temu
mieliśmy też kolejny exeat, na który planowałam jechać na kurs nurkowania na Goa, ale oczywiście z
moich planów nic nie wyszło, bo po Travel Weeku byłam zupełnie spłukana, więc
zostałam na campusie i zrobiłam kurs pierwszej pomocy, bo właśnie skończył mi się certyfikat sprzed
kilku lat. Tak się złożyło, że przypadło to
akurat w czasie Wielkanocy, więc ja i kilku chrześcijańskich znajomych
zorganizowaliśmy kilka wydarzeń, żeby upamiętnić te Święta i przybliżyć je
pozostałym uczniom (np. mycie stóp w
Wielki Czwartek).
W ostatnią sobotę
mieliśmy też tzw. University presentation, kiedy to przyjeżdżają
przedstawiciele różnych uniwersytetów z całego świata (głównie z USA) i robią
prezentacje o swoich uczelniach. Zwykle prezentacje zaczynają się w
sierpniu/wrześniu, nie wiem, czemu ta odbyła się tak wcześnie, ale to była
pierwsza taka prezentacja, w której uczestniczyłam i jestem trochę przerażona.
Naprawdę nie wiem, czy chcę iść na studia. Ale z drugiej strony bardzo podoba
mi się tzw. Wildcat spirit i myślę, że to byłoby naprawdę super
doświadczenie. Ale uniwersytety to takie
z top 50 (nawet był Dartmouth, który jest w Lidze Bluszczowej).
Zaczynamy mieć
coraz więcej roboty związanej z IB: ostatnio (w dodatku w niedzielę) mieliśmy
TOK presentation – robiłam o klonowaniu
i o tym, czy badania naukowe da się pogodzić z przekonaniami religijnymi, a za
2 tygodnie muszę dostarczyć próbny esej z TOK (masakra!).
Zachód słońca widziany z Mt. Wilko podczas ostatniego Musical Hiku, który organizowałam. |
Poza tym, robię
sporo fajnych rzeczy poza lekcjami, głównie outdoor i związanych z edukacją, co
daje mi bardzo dużo satysfakcji. Rzeczy
typu: organizowanie rajdów rowerowych do Paud w piątki (jako ekologiczna
alternatywa dla jeżdżenia jeepem), uczenie się naprawiania rowerów,
organizowanie wycieczek ze spaniem w namiotach, ogniskiem i śpiewaniem,
inwentaryzacja szkolnego outdoor store (taki magazynek, w którym mamy namioty,
śpiwory, maty, plecaki i inne rzeczy), tworzenie wydajnego systemu wypożyczania
tamże, uczenie plemiennych dzieci angielskiego poprzez gry, praca na szkolnej
farmie, tworzenie mamy campusu, praca nad systemem wsparcia językowego dla
przyszłych uczniów, tworzenie planu grupy outdoorowej na przyszły rok. Poza tym
od czasu do czasu przygotowuję jakieś jedzenie (czytaj: mieszam banany z
ciastkami z czekoladą i podgrzewam w mikrofalówce), czytam książkę o języku
angielskim jako języku globalnym (czy to angielski przyczynił się do
rozprzestrzenienia się globalizacji, czy to globalizacja przyczyniła się do
spopularyzowania angielskiego?), przygotowuję spotkania grupki biblijnej w
niedzielę, chodzę w nocy z latarką po rezerwacie wokół szkoły w poszukiwaniu
ciekawych gatunków roślin i zwierząt, posprzątałam porządnie w pokoju (pierwszy
raz od kiedy się wprowadziłam…), chodzę oglądać improluchas (pojedynki
improwizacyjne, czyli kontynuacja sezonu teatralnego w MUWCI), ale jako iż robi
się naprawdę gorąco to gadam ze znajomymi w domku na drzewie albo pływam sobie
w basenie. Duża ilość niesamowicie interesujących i wciągających zajęć
pozalekcyjnych sprawia, że W OGÓLE się nie uczę, co jest powodem tego, że nie
zdam matury, ale kto by się tym przejmował. Lepiej chodzić na prezentacje o
Top50 uniwersytetach zamiast uczyć się do egzaminów.
Raz (w styczniu) upiekłam nawet chleb w desperackim akcie tęsknoty za jedzeniem z domu. Nawet dało się zjeść. |
Wśród równie
stresujących wydarzeń jak niezdanie matury jest też staranie się o wizę do USA,
co jest procesem dość żmudnym, ale dostarczającym nowych wrażeń, zwłaszcza
kiedy trzeba odpowiadać na 5 stron z pytaniami bezpieczeństwa typu: Czy
byłeś/jesteś terrorystą? Czy przyjeżdżasz do USA z zamiarami terrorystycznymi?
Oczywiście, że tak.
Pocieszające
(pocieszające?) jest to, że za 33 dni opuszczę ten kraj nielegalnego mięsa
wołowego i lepkiej od potu skóry i wrócę do „cywilizowanych” krajów, gdzie
każdy pomidor i ogórek z supermarketu musi spełniać kosmetyczne standardy UE,
która bardzo dba o to, by jej obywatele dostawali najlepszej jakości produkty i
świeże banany, których w Indiach nikt by nie kupił, bo są niedojrzałe. Witajcie
w świecie paradoksów.
Ula
Pani, u której zawsze kupuję banany w Paud. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz