Zostało jeszcze
25 dni… Tylko i aż. Aż, bo naprawdę nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie wrócę
do domu, do mojego własnego pokoju, którego nie muszę z nikim dzielić i
łazienki, w której mogę chodzić boso, i wreszcie zjem pierogi i całe to
jedzenie z mojej listy rzeczy do zjedzenia, kiedy wrócę do Polski. Tylko 25
dni, ostatnie 25 dni, które spędzę z niesamowitymi drugorocznymi, których
kocham i których później być może nie zobaczę, tylko 25 nocy, które można
przegadać i nie mieć dość, tylko 25 wieczorów, podczas których chcę doświadczyć
Indii w trybie ekspresowym i nauczyć się przygotowywać chai i wiązać sari, bo
co ja pokażę moim znajomym, kiedy wrócę? Tylko 25 dni w miejscu, które stało
się dla mnie domem, z ludźmi, którzy
stali się moją rodziną tak daleko od tej prawdziwej.
We wtorek mam
ostatni dzień zajęć, potem mamy tydzień przerwy, żeby się uczyć (tzw. study break),
następnie mamy egzaminy końcowo roczne, a ja mam też już maturę z matmy,
ponieważ wybrałam kurs jednoroczny. Bynajmniej nie zaczęłam się jeszcze uczyć.
To jest naprawdę przerażające, jak bardzo Azjaci przejmują się nauką. W języku
hiszpańskim jest nawet powiedzenie estudiar como un asiatico, uczyć się jak
Azjata, i chyba coś w tym jest, bo nigdy wcześniej nie widziałam, żeby ktoś tak
bardzo przejmował się tym wszystkim i tak ciężko pracował. W Polsce to ja byłam
tą osobą, która najwięcej się uczyła i sporo pracowała, ale w porównaniu z
moimi azjatyckimi znajomymi to ja nie robię nic, po prostu się obijam (co jest
po części prawdą, ale nie jest tak źle). Nawet kiedy siedzę w bibliotece i patrzę, jak
pracują Europejczycy, a jak pracują Azjaci to widzę dwa zupełnie różne światy.
Podczas kiedy ja co chwila się przeciągam, rozglądam wokół, wchodzę na
Facebooka, piję wodę, wysyłam emaile i w międzyczasie odrabiam pracę domową,
moi znajomi z Azji siedzą skupieni i w ogóle nie odrywają wzroku od książki,
rozwiązując próbne testy SAT. Ja bibliotekę odkryłam zaledwie kilka dni temu i
to tylko dlatego, że ma klimatyzację i jest o główny powód, dla którego spędzam
tam popołudnia i wieczory, ale moi azjatyccy koledzy i koleżanki siedzą tam od
początku roku, przychodzą od razu po lekcjach i wychodzą po północy, kiedy
strażnik o 1:30 rano przychodzi zamknąć bibliotekę (teraz już nie, bo zbliżają
się egzaminy i biblioteka jest otwarta całą noc, któregoś razu ochroniarz
chciał ją zamknąć, ale podniósł się taki bunt, że lepiej nie mówić). No aż
czuję się głupio, że nie pracuję tak ciężko jak oni, którzy wybierają 7 zamiast
6 przedmiotów, w dodatku typowo azjatyckich.
Przedmioty, które
bierze na IB typowy Azjata:
-najwyższa matma,
na rozszerzeniu
-fizyka, na
rozszerzeniu
-chemia, na
rozszerzeniu
-literatura
angielska, na rozszerzeniu (tak, to już 4 przedmiot na rozszerzeniu, zamiast
standardowych 3)
-ekonomia, na
rozszerzeniu/na podstawie
-hiszpański ab
initio
-hindi ab initio
W sumie 7, zwykle
4 na rozszerzeniu, ale niektórzy są tacy ambitni, że na początku wszystkie
przedmioty biorą na rozszerzeniu oprócz języka, który jest dla początkujących.
Dla porównania,
mój zestaw przedmiotów, uznawany za typowo europejski:
-najniższy poziom
matmy
-ESS (taka
przyroda)
-hindi ab initio
-hiszpański na
rozszerzeniu
-literatura
angielska i język na rozszerzeniu
-filozofia, na
rozszerzeniu
W sumie 6,
minimalny wymóg 3 rozszerzeń spełniony, przedmioty znacznie prostsze (porównaj np.
taką fizykę z ESS…). Nie znaczy to wcale, że mam mniej pracy, IB jest brutalne
po równo dla każdego, no ale fizyka czy najwyższa matma (poziom uniwersytecki w
Polsce, jak dla mnie nic wspólnego z matematyką to już w ogóle nie ma) jest
znacznie trudniejsza niż taka matmą, którą ja biorę, i która jest na poziomie
szkoły podstawowej i wymaga umiejętności używania kalkulatora (no dobra,
rachunek różniczkowy też mamy). Jednak samo podejście do nauki jest też
całkowicie innie. Na mojej „najniższej matmie” (jeszcze nie takiej najniższej,
powiedzmy średniej, ale bliższej niższej niż wyższej, bo tylko jednorocznej,
zamiast dwuletniej) są TYLKO 3 Azjatki (dziewczyny) i jedna z nich na początku
roku przedstawiła się „Wiem, że jestem z Wietnamu i powinnam być dobra z matmy,
ale ja naprawdę czasami jej nie rozumiem!”. Czasem sobie żartujemy: „haha,
jesteś z Indii i bierzesz matmę na podstawie? Dlaczego nie na rozszerzeniu?” –
stereotypy. Kiedy moja koleżanka z
Wietnamu uzyskała wynik 14/15 punktów z testu stwierdziła, że poszedł jej średnio
i musi się jeszcze sporo pouczyć do matury, kiedy dla mnie to naprawdę dobry
wynik i ja raczej bym się cieszyła… Albo moi chińscy znajomi, którzy podchodzą
do SATów po raz chyba trzeci w tym semestrze, bo poprzednie swoje wyniki uznali
za niezadowalające (podczas gdy dla wielu Europejczyków taki wynik byłby
szczytem marzeń). Albo popatrzcie na uczniów tzw. najwyższej matmy: SAMI
Azjaci, jeden Brazylijczyk (ale o japońskim pochodzeniu, więc się nie liczy).
To, że w mojej
szkole jest naprawdę wielu Azjatów, głównie Hindusów, którzy, jak to Azjaci,
bardzo dobrze się uczą, stwarza to pewną presję i osoby, które normalnie nie
przejmowałyby się nauką tak bardzo (ja), chodzą teraz bardzo zestresowane
zbliżającymi się egzaminami. Jak widzisz wszystkich swoich znajomych, którzy
nic nie robią, tylko się uczą całe dnie i noce, stwierdzasz po pewnym czasie,
że coś z tobą nie tak i zaczynasz być naprawdę przerażony, że ty sam nie zdasz
matury. Poza tym, prawda jest taka, że w MUWCI duży nacisk kładzie się na naukę,
a chyba nie powinno tak być, bo to UWC i powinno stawiać się na nasz rozwój na
KAŻDEJ płaszczyźnie. Nie wiem, jak to wygląda w innych szkołach UWC, w Europie
czy np. w Kanadzie, ale wydaje mi się, że uczniowie nie stresują się tam tak
bardzo. Ale to jeszcze nic, pomyślcie sobie o UWC w Hong Kongu, gdzie jest
większość chińska, albo w Singapurze… Tam to dopiero się uczą… Oczywiście są
osoby, jak moje koleżanki z pokoju, które mają maksymalny wynik z matury i
dostają się na uniwersytety z Ligi Bluszczowej czy LSE i są takimi trochę
no-life’ami, tzn. prawie nie mają życia poza nauką, tylko uczą się i uczą cały
czas, ale większość ludzi tutaj robi też
sporo fajnych rzeczy poza lekcjami i naprawdę nie wiem, jak CAŁY pozostały czas
mogą przeznaczać na naukę. W ich językach chyba nie ma słowa „relaks” czy „odpoczynek”.
Doprawdy, jestem coraz bardziej przerażona, kiedy patrzę teraz na moich azjatyckich
znajomych w bibliotece, którzy właśnie rozwiązują jakieś skomplikowane zadania
z tej swojej „najwyższej matmy” i są tym tak pochłonięci, że nie widzą świata
wokół, ja tymczasem piszę post na bloga i rozważam, czy warto w ogóle uczyć się
do egzaminu ustnego z hindi czy nie.
Drugoroczni już
zaczęli matury. Ich zajęcia skończyły się ok. 2 tygodnie temu i podczas ich „study
break” jest tu taka tradycja, że przejmują 4 sale lekcyjne + tzw. TIME (sala
konferencyjna), w których, uwaga luksus, włącza się klimatyzatory, więc można
wytrzymać i przerabiają te sale lekcyjne na swoje miejsca na nauki i tam się
przeprowadzają: dostawiają stoły i krzesła, wieszają światełka na ścianach,
kładą serwetki, żeby było bardziej kolorowo, przynoszą czajniki i zapasy kawy,
i niemal nie opuszczają tego miejsca, nawet na sen, bowiem przynoszą sobie
materace i jak im się zechce spać to śpią sobie w tych „pokojach do nauki”,
żeby nie tracić czasu na chodzenie do domów, przecież tyle się można pouczyć w
tym czasie! (Obsesja, powiecie.) Te ich „pokoje do nauki” są naprawdę przytulne
i na pewno lepiej się w nich uczy niż w normalnych salach lekcyjnych.
Smutne jest to,
że już prawie nie widuję niektórych drugorocznych, bo tylko siedzą i się uczą,
i już nawet odwołali większość zajęć pozalekcyjnych, jeśli jeszcze jakieś są to
prowadzone przez tych z naprawdę ogromną pasją, już nikt nie gotuje w common
roomach, nie ma długich pogawędek na werandach czy tea parties, moich znajomych
spotykam tylko kiedy wracają późną nocą z biblioteki (jeśli w ogóle wracają,
nieraz tam spędzają całą noc).
Moja kanadyjska koleżanka
z pokoju ma teraz indyjskiego chłopaka – spędza z nim cały czas w bibliotece.
Moja drugoroczna
koleżanka z pokoju (jest z Bangladeszu) jakiś czas temu zerwała ze swoim
chłopakiem, żeby mieć więcej czasu na naukę.
Moja trzecia
koleżanka z pokoju (jest z Indii) nigdy nie jest w pokoju, niemal cały rok
spędziła w sali A4. Kiedy robiłyśmy zdjęcie dziewczyn z naszego pokoju, Meghna
trzymała kartkę z napisem A4.
To jest naprawdę
jakaś obsesja czasami, ludzie się nawet nie myją, bo tyle czasu się uczą, że
nie mają na inne rzeczy czasu. Sytuacja prawdziwa, nigdy wcześniej nie
spotkałam się z tym, że osoba, która nie wykonuje żadnej pracy fizycznej i może
pozwolić sobie na wszystkie luksusy, po prostu ŚMIERDZI, bo nie ma czasu się
umyć. Witajcie w MUWCI..
Jednak większość
z nas przyjechała tu nie tylko po to, żeby dostać się potem na studia, MUWCI
samo w sobie jest niesamowitym doświadczeniem i daje możliwość tworzenia wspomnień,
których potem sami sobie będziemy zazdrościć.
Naprawdę,
wolałabym, żeby moi znajomi nie przejmowali się nauką tak bardzo i żebyśmy
mieli więcej czasu dla siebie nawzajem, bo został nam w tym miejscu tylko rok
albo tylko 25 dni.
Mój pokój :) Zdjęcie ze stycznia, kiedy wszystkie spotkałyśmy się po przerwie zimowej (ja, Sreyo, Sara, Megz). |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz