niedziela, 7 września 2014

Ganesh Festival + zakupy w Pune



Hejo!
W tym tygodniu w stanie Maharasztra w Indiach obchodzi się święto boga Ganeshi (गणेश   dla ciekawskich), który, wg Wikipedii, jestprzywódcą ganów (pośrednich bóstw), dew mądrości i sprytu, patron uczonych i nauki, opiekun ksiąg, liter, skrybów i szkół. Syn Śiwy i Parwati”. Przedstawiany jest zwykle jako czteroręki mężczyzna o głowie słonia z jednym kłem, trzymającego w dłoni naczynie ze słodyczami.

Świętuje się przez około 10 dni, ostatniego dnia topi się posąg boga w rzece. W tym roku główne obchody wypadają jutro i w związku z tym, że wszystkie drogi będą bardzo zatłoczone ze względu na różne procesje i pochody, nauczyciele, którzy mieszkają poza kampusem mają wolne, czyli przepadają nam niektóre lekcje. Niestety, akurat jutro wszystkie zajęcia mam z tymi „kampusowymi” nauczycielami… W naszej szkole święto Ganeś Ćaturthi obchodziliśmy w czwartek. Zaczęło się od tego, że zebraliśmy się za kafeterią i zaczęliśmy obrzucać się kolorowymi proszkami (jee!), jednak nie tak kolorowymi jak na Holi, używa się bowiem tylko żółtego, pomarańczowego, czerwonego, różowego i fioletowego. Kiedy już wszyscy byli porządni ubrudzeni (specjalnie nałożyłam biały t-shirt; białe tenisówki tylko przez przypadek..) i zdążyli się natańczyć i naskakać przy tej dziwnej indyjskiej muzyce, podeszliśmy do jaskrawo oświetlonej świątyni, gdzie stał posąg Ganeshi (jeśli ktoś chciał wejść do środka musiał zdjąć buty), po czym zaczęły się krótkie modlitwy, z których nic nie zrozumiałam, a mój udział polegał jedynie na rytmicznym klaskaniu. Następnie każdy z nas dostał mega słodkie ciastko (o takim typowo indyjskim smaku, w Polsce nigdy czegoś takiego nie próbowałam) – prezent od boga i, tańcząc i obrzucając się kolorowym proszkiem, zaczęliśmy schodzić w dół wzgórza. Jako iż jechał za nami traktor, który miał na przyczepie posąg boga, posuwaliśmy się bardzo wolno, tak wolno, że zdążyłam się znudzić, i zanim pochód doszedł do wioski, która leży u podnóża wzgórza, zawróciłam i skorzystałam z okazji, że jeszcze jeden, ostatni prysznic w moim domku był wolny. Jeszcze dziś moje włosy są matowe przez ten proszek. A moje koleżanki blondynki za darmo miały farbowanie, psy zresztą też jeszcze chodzą jakieś kolorowe. Aparatu oczywiście ze sobą nie wzięłam, więc zdjęcia jak zwykle kradnę od moich znajomych.
Nizar (Maroko)

Natasha (Pakistan)

Nanako (Japonia) i ja już po powrocie z obchodów.
Dziś po południu pojechałam do Pune z Adą i jeszcze kilkoma osobami. W sumie było nas w jeepie siedmioro + kierowca, kiedy widzieliśmy na drodze na policję (a tej było wyjątkowo dużo ze względu na święto Ganesha) Martin (Włochy) zginał się wpół, żeby nie było go widać. Zrobiłam nieco większe zakupy, poniżej kilka ciekawszych produktów:


Pomarańczowe Oreo! Jeszcze nie wiem, jak smakuje. Jadłam tu już truskawkowe - chyba nawet lepsze niż te normalne.

Thumbs Up - czyli tutejsza wersja Coca-Coli, tylko o znacznie bardziej intensywnym smaku, oraz, mój ulubiony, sok z mango, jest pycha! Pierwszy raz spróbowałam go na lotnisku w Mumbaju i od razu się zakochałam! Nr 1, jeśli chodzi o to, co przywiozę do Polski.

W końcu udało mi się znaleźć sok z mojego ulubionego owocu, czyli liczi!

Soham (Indie) uczy mnie jak jeść granat.
Kupiłam też potrzebne rzeczy do szkoły, bo ten pierwszy tydzień musiałam przetrwać z tylko jednym zeszytem (w dodatku w linie!) i długopisem, który akurat w piątek się wypisał. Zresztą znalezienie odpowiednich przyborów to nie taka łatwa sprawa, np. nie mają tu w ogóle zeszytów w kratkę, wszystkie notatki (nawet te z matmy) robią w zeszytach w linie. Ci, co mnie znają, wiedzą jak bardzo nie lubię tych linii, które mnie ograniczają, więc kupiłam sobie czyste zeszyty, bez żadnych linii, kratek czy marginesów. Przy okazji odkryłam, że w Landmarku jest całkiem tania prasa zagraniczna, np. anielskojęzyczne wydania National Geographic Magazine sprzed kilku miesięcy za jedyne 99 rupii. Kupiłam też zasłony do pokoju - mimo że dziewczyny, z którymi go dzielę, są super, prywatności nigdy na wiele i potrzebowałam czegoś, żeby odgrodzić mój kącik. Jak skończę go dekorować wstawię jakieś fotki. Zresztą kupowanie zasłon też było ciekawe. Najpierw odwiedziłam kilka stoisk na bazarku, szukając jakichś fajnych, pstrokatych zasłon, ale głównie mieli jednokolorowe. W jednym z nich zapytałam o jakieś zasłony w wielu kolorach, więc wszyscy sprzedawcy, w liczbie 3, od razu podbiegli do półek i zaczęli wyjmować i wykładać na ladę najbardziej kolorowe materiały jakie mieli, potem doprecyzowałam, że chcę zielone, więc zaczęli podawać mi zasłony we wszystkich odcieniach zieleni, tak się zaangażowali, że aż głupio mi było odchodzić z pustymi rękami, więc kupiłam dwa najbardziej kwieciste kawłki materiału, i nawet sama wynegocjowałam cenę (z 800 rupii na 700, gdybym się postarała pewnie wyszłoby taniej, ale jak na pierwszy raz chyba nie jest źle!). Wyglądają super w moim pokoju!
Buziaki!
Ula

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy