Koniec żartów, panowie, zaczęła się szkoła…
Nauka w Indiach, w systemie IB, w szkole UWC, w
międzynarodowym środowisku jest zupełnie inna niż moje lekcje w Polsce. Primero,
nasz plan lekcji nie jest planem od poniedziałku do wtorku, ale jest przygotowany
na cykl siedmiodniowy, od Day 1 do Day 7. Tzn. jeśli Day 1 wypada w
poniedziałek, to Day 7 jest we wtorek (weekendy mamy wolne od zajęć), a
następny Day 1 jest w środę i zaczyna się kolejny cykl. Godziny lekcyjne to „bloki”
od A do G, które trwają zwykle 50 min. Pierwszy blok zaczyna się, uwaga, o 7:30…
(powinien zostać zakazany). Dlatego zwykle wstaję o 6:30, żeby móc się
spokojnie ogarnąć i zdążyć na śniadanie, zresztą w Polsce też wstawałam o tej
porze, a nawet wcześniej, tutaj nie muszę jednak tracić czasu na dojazdy,
dojście z mojej wady do AQ zajmuje mi 5 min (tylko dlatego, że wolno chodzę;
jak się postaram to da się dojść w 1 min). Niektórzy uczniowie wstają o 7:25 i
idą na zajęcia w piżamie, MUWCI zdecydowanie nie jest miejscem, w którym ktoś
przejmuje się wyglądem. Pierwszy blok kończy się o 8:20 i mamy 20 min. na
śniadanie, dla mnie jest to już drugie śniadanie, bo wolę unikać kolejek w
cafeterii i walki o dostęp do tostera, więc chodzę na śniadanie z samego rana.
Potem mamy dwa kolejne bloki po 50 min, a następnie tzw. Double Block, który
trwa 1,5h, w jego trakcie jest też 10 min. przerwa na jakiegoś snacka. Potem
mamy jeszcze jeden blok i na samym końcu jest Long Block, trwający 1h 15min
(zwykle trwa krócej, ponieważ, przynajmniej w moich grupach, jesteśmy już tak
zmęczeni i głodni, że nauczyciele wysyłają nas wcześniej na lunch). Ostatnia
lekcja kończy się o 14:10, potem idziemy na obiad. Nie wszystkie przedmioty
mają double blocki, long blocki czy first blocki (pierwszy blok), więc czasami
double Block mam wolny, i to mega relaksujące i fajne, że w środku dnia mogę
wrócić sobie do domu, pospać, wziąć prysznic, posurfować na necie czy zajść do
biblioteki, a potem wrócić na kolejne lekcje.
PRZEDMIOTY I NAUCZYCIELE:
Międzynarodowy charakter szkoły tworzą nie tylko uczniowie,
ale też nauczyciele, pochodzący właściwie z całego świata. Moje przedmioty
zmieniałam chyba z 15 razy, zanim poczułam się w miarę usatysfakcjonowana.
-Spanish B HL, czyli hiszpański na rozszerzeniu – jedyny przedmiot,
na którym coś rozumiem… Uczy nas Paola, która jest z północy Hiszpanii. Lekcje
wyglądają zupełnie inaczej niż w Polsce, bo polegają na ciągłej dyskusji na
różne tematy. Np. ostatnio rozmawialiśmy o przesądach, to niesamowicie ciekawe,
kiedy ludzie w mojej grupie, którzy są z Francji, Maroka, Holandii, Portugalii,
Brazylii, Hawajów, mówią o przesądach w swoich krajach, można usłyszeć naprawdę
interesujące historie. Aha, i w tej grupie mam rekordową liczbę Hindusów: aż 1,
który zresztą większość życia spędził w USA, więc się nie liczy :).
-ESS – Environmental Systems & Societies, czyli takie
połączenie biologii z ekologią. Uczy nas Lilian z Gwatemali, osoba niesamowicie
pozytywna i optymistycznie nastawiona do życia - <3.
-Math Studies 1 year – czyli matma dla idiotów, ale żeby nie
było tak prosto, w skondensowanej wersji: zamiast 2 lat, materiał przerabiamy
w 1 rok. Ogólnie nie jest to przedmiot
tak głupi, ale dobrze przygotowujący na studia humanistyczne, np. mamy bardzo
dużo statystyki, właśnie ją zaczęliśmy. Uczy nas Seemitha z Indii, która jest
moim jedynym nauczycielem off-campusowym, czyli dojeżdżającym do szkoły. Stara się być bardzo poważna i sztywna, ale
jest ok. Zawsze jak czegoś nie wiemy możemy spokojnie ją pytać o wszystko, a
ona podejdzie i wytłumaczy. W sumie prawie nie ma liczenia, całą robotę wykonuje
za nas GPC, czyli Graphic Display Calculator. Jest to urządzenie tak mądre, że
liczy za nas równania, funkcje, przedstawia nawet ich wykresy. Aha, uczniowie
są wręcz zobowiązani do używania kalkulatora, zwłaszcza na lekcji i egzaminach
(!!!).
-Filozofia HL. Liam z Australii jest świetnym nauczycielem,
dzięki niemu naprawdę można polubić czy pokochać ten przedmiot. Właśnie
zaczynamy filozofię polityczną i czytamy Hobbesa, który jest mega trudny, także
dla native speakerów, gdyż jego teksty są w bardzo skomplikowanym, starym
angielskim. Na przyszły tydzień mamy zadany esej na temat „Co jest
najważniejsze w życiu?”, odwołując się do wybranego tekstu filozoficznego,
który przeczytaliśmy (800-1200 słów). Chyba napiszę, że jedzenie, powołując się
na poglądy Thoreau.
-Zamiast przedmiotu artystycznego wzięłam drugi język, czyli
hindi ab initio. Nauczyciel, Hindus, jest naprawdę uroczy. Cały czas rozmawiamy
o jedzeniu – jedyna rzecz, którą potrafię powiedzieć w hindi po prawie miesiącu
nauki to „kam masala”, czyli „nie za ostre”. Poza tym oglądamy naprawdę głupi
film Bollywood, żeby „osłuchać się z językiem”. Będąc typowym produktem
polskiej edukacji, gdzie duży nacisk kładzie się na naukę gramatyki i ćwiczenie
jej, lekcje hindi wydają mi się bardzo chaotyczne i niezorganizowane, być może
dlatego, że nasz nauczyciel stawia na naukę słów i zwrotów przydatnych w
codziennym życiu, co skutkuje tym, że potrafimy powiedzieć „Jak się nazywasz?”
nie znając nawet zaimka osobowego „ty”. Myślę, że jest to tymczasowe, bowiem w
następnym tygodniu wyjeżdżamy na „długi łikend”, więc powinniśmy znać jakieś
podstawowe wyrażenia, żeby przetrwać. Jesteśmy jedyną szkołą IB, gdzie można
uczyć się hindi (także na rozszerzeniu), jest to program pilotażowy, więc jeśli
ktoś wybiera hindi nie może wziąć innego kursu, który również jest dopiero co
wprowadzany, czyli np. Global Politics (na początku to wybrałam, ale potem
zmądrzałam i porzuciłam). Co ciekawe, na zajęcia hindi dla początkujących
chodzi też kilku Hindusów, którzy nie znają tego języka. Ci uczniowie z poza
Indii, którzy nie wybrali hindi jako przedmiotu będą musieli chodzić dodatkowo
na zajęcia konwersacyjne z hindi bądź marathi (lokalny język). W ogóle hindi
jest bardzo ciekawy, obowiązuje w nim zupełnie inny szyk zdania niż w polskim
czy angielskim: podmiot + dopełnienie + orzeczenie. Czyli kiedy chcę
powiedzieć, że pochodzę z Polski, mówię: Ja Polska z pochodzę. W hindi jest też
najpiękniejsze zdanie, jakie dotychczas słyszałam: kiedy chcesz powiedzieć „miło
mi cię poznać” czy „dobrze cię widzieć”, dosłownie w hindi powiesz: „kiedy cię
ujrzałem przyszło do mnie szczęście”. Ciekawy jest też grzecznościowy sposób
zwracania się do nieznanych czy starszych od nas osób, mówi się „starszy bracie”
do mężczyzny bądź „starsza siostro” do kobiety. Na razie nie uczymy się pisać
tych dziwnych znaczków (sanskryt), jeśli robimy jakieś notatki to tylko w
alfabecie łacińskim. Warto wspomnieć, że
hindi nie ma oficjalnej transkrypcji czy zapisu fonetycznego, nam nauczyciel
podaje ustandaryzowaną wersję dla osób angielskojęzycznych, ale ja, jako osoba,
której pierwszym językiem jest polski, mogę zapisywać wyrazy tak, jak ja je
słyszę. Np. supermarket, w którym zwykle robimy zakupy w Pune to Dorabjee,
którego nazwę mogę zapisać jako Dorabdżi, bo tak łatwiej mi zapamiętać wymowę.
-Ostatni
przedmiot to English Litterature & Language HL. To był mój pierwszy
wybór, potem chciałam zmienić na English Litterature, jako iż większy nacisk
kładzie się tam na te klasyczne teksty, które chyba bardziej mnie interesują, jednak
nie było to możliwe, gdyż w tym bloku miałam już coś innego, tak więc zostałam
z Eng L&L, z czego nie jestem do końca zadowolona, ale przynajmniej zmieniłam
grupę: w pierwszej połowę stanowili native speakerzy (Kanada, USA, Wlk.
Brytania), a drugą połowę Hindusi (którzy od małego uczą się w szkołach po
angielsku, gdyby ktoś nie wiedział). I ja. Czułam się w tej grupie bardzo źle,
więc teraz trafiłam lepiej: jestem w grupie, w której większość ludzi posługuje
się angielskim jako 2. bądź 3. językiem. Może to wina nauczycielki (Dipika z
Południowej Afryki) albo książki, którą omawiamy (An Imagnary Life – Malouf),
L&L wydaje mi się naprawdę trudne, nie rozumiem wszystkiego, mam wrażenie,
że to odzywanie się na lekcji to jakiś bullshit. To chyba jedyna lekcja, na
którą zupełnie, zupełnie nie chce mi się chodzić. Mam nadzieję, że to mi się
jeszcze odmieni, w razie czego rozważam opcję kursu pt. Polish self-taught,
który na pewno będzie łatwiejszy i po roku będę miała spokój (wszystkie
self-taughty są jednoroczne), ale, z drugiej strony, przyjechałam tu też po to,
żeby nauczyć się angielskiego, więc to musi być na początku trudne i wydawać
się dużym wyzwaniem.
-Teoretycznie na IB ma się 6 przedmiotów, można mieć
dodatkowo 7., ale to opcja hardcorowa. W mojej szkole 7. przedmiot jest
obowiązkowy i jest w ramach teorii wiedzy (TOK), tylko tu nazywa się PNC –
People, Nations, Cultures. To
jakiś bullshit, rozmawiamy o takich rzeczach jak truth theories, czytamy
teksty, z których wynika, że being wrong is right, being right is wrong, czy
dyskutujemy nad pytaniami takimi jak: „No one can be both scientific and
religious”, „There is no such thing as ‘scientific proof’”, „Scientists should
not be held responsible for the uses to which their discoveries are put”, „History
is not a science” czy „The methods of the scientist are totally different to
those of the mathematician”. Dostaliśmy całą tabelkę z takimi i innymi
podobnymi twierdzeniami i musieliśmy zdecydować, czy się zgadzamy czy nie, czy
nie jesteśmy pewni. Podobno jest jakiś podręcznik do PNC, ale nie wydaje mi
się, żeby nasz nauczyciel go używał. Pochodzi z Indii/Południowej Afryki, to
jest chyba 4. szkoła UWC, w której pracuje, mógłby już dawno być na emeryturze,
ale lubi swoją pracę, podobno powiedział, że chce tu pracować, nawet jeśli
mieliby mu nie płacić. Uczy historii, i jest naprawdę nietypowy: podczas
pierwszej lekcji PNC wziął krzesło, postawił je sobie na brodzie (!), opuścił
ręce i zaczął tańczyć! CAŁY CZAS Z KRZESŁEM NA BRODZIE! Zresztą nasze dyskusje na
PNC wcale nie dotyczą tematów, które powinniśmy poruszać, ostatnio
rozmawialiśmy o tym, czy Duńczycy rzeczywiście są najszczęśliwszym narodem na
świecie, o tym, czy Wietnam to tylko wojna (mówiła dziewczyna z Wietnamu),
ostatecznie zaczęliśmy rozmawiać o Żydach (okazuje się, że tacy są też w Indiach). W ogóle większość nauczycieli
tutaj nie wpisuje się w schemat typowego nauczyciela: mają tatuaże, kolczyki w
nosie, nauczycielki hiszpańskiego są lesbijską parą, i, o zgrozo, niektórzy
prowadzą lekcje nie w sali, ale na zewnątrz.
Może to kwestia języka angielskiego, w którym do wszystkich zwracasz się "you" albo szkół UWC, gdzie nauczyciele mieszkają na kampusie z uczniami, jedzą z nimi na stołówce, widzimy ich, jak sobie po południu uprawiają jogging czy razem z nami chodzą na zajęcia pozalekcyjne, bo też chcą się czegoś nauczyć - to i może inne czynniki sprawiają, że nie ma między nami takiej bariery nauczyciel - uczeń, wiemy, że możemy zwrócić się do nich w każdej sprawie.
Może to kwestia języka angielskiego, w którym do wszystkich zwracasz się "you" albo szkół UWC, gdzie nauczyciele mieszkają na kampusie z uczniami, jedzą z nimi na stołówce, widzimy ich, jak sobie po południu uprawiają jogging czy razem z nami chodzą na zajęcia pozalekcyjne, bo też chcą się czegoś nauczyć - to i może inne czynniki sprawiają, że nie ma między nami takiej bariery nauczyciel - uczeń, wiemy, że możemy zwrócić się do nich w każdej sprawie.
Jak na początku wspomniałam, życie szkolne tutaj
niesamowicie różni się od tego, które znałam w Polsce. Stwierdziłam z Jankiem,
że przyjeżdżając z Polski jesteśmy na to zupełnie nieprzygotowani, bo nagle
zostajemy wyrwani z bezpiecznej
przystani testów wielokrotnego wyboru i rzuceni na głęboką wodę pisania esejów
w ramach sprawdzianów czy zaliczeń, które są trudne, nie tylko ze względu na
problemy z językiem. Na szczęście mamy duże wsparcie, zarówno od nauczycieli,
jak i uczniów, którzy np. tworzą nieformalne grupy dla osób, które mają problemy
z językiem, podczas których mogą w luźnej atmosferze podzielić się swoimi
przeżyciami i zobaczyć, że nie tylko oni mają ten problem. Grupa nazywa się
WHAT?, ponieważ zwykle jak czegoś nie rozumiemy po angielsku to to właśnie
pytanie zadajemy :).
Więcej o tym napiszę innym razem, jak też nabiorę trochę dystansu do niektórych
szkolnych spraw. Na razie wstawiam zdjęcia "gratisów", które dostaliśmy od szkoły:
Lilian (nauczycielka ESS) przygotowała nam tzw. name tagi zrobione z bambusa. |
Tu moje imię po japońsku. |
Torba ekologiczna musi być. W środku zeszyt (oczywiście w linie) i podstawowe przybory szkolne - bardzo przydatne, jeśli jedyne szkole rzeczy, które się wzięło to podręcznik z chińskiego... |
Są też fajne plannery, czyli kalendarze książkowe na cały rok czy kubki termiczne (tego jeszcze nie dostałam, muszę posadzić drzewo, można też było zebrać śmieci w ten weekend, ale byłam wolontariuszką na MUN).
Pozdrowienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz