sobota, 10 stycznia 2015

Droga na przełęcz: przeciwnie do ruchu wskazówek zegara

Lot do z Mumbaju do Katmandu był dość przyjemny, poza tym w Delhi na lotnisku spotkałam Sarę i Andresa z Wenezueli, więc dalej lecieliśmy razem. W dodatku na pokładzie dawali wodę o nazwie "Ula", toteż JetAirways ma u mnie dodatkowego plusa. W Katmandu na lotnisku bez większych problemów dostaliśmy wizy (moja wciąż jest jeszcze ważna!), potem mieliśmy problem ze znalezieniem taksówki, która była dla nas zamówiona przez Arvina, ale po wykonaniu kilku(nastu) telefonów w końcu znalazł się kierowca (nie żeby nie było innych, którzy chętnie oferowali swoje usługi). W hotelu już byli wszyscy, po obejrzeniu pokoju udaliśmy się na poszukiwanie jakiejś restauracji i znaleźliśmy naprawdę fajną i tanią, tam też spróbowałam po raz pierwszy pierożki momo i od razu się zakochałam! Są po prostu przepyszne!
Powoli wyłaniają się Himalaje...

Mogę mieszkać w Nepalu / momo z kurczakiem
Na początku w Nepalu czułam się trochę dziwnie, bo wszyscy wokół mnie byli w "profesjonalnych" ubraniach z logo The North Face, ale kiedy później sama znalazłam takie "markowe" kurtki za 3500 rupii (ok. 150zł), stwierdziłam, że mnie też na takie stać. Następny dzień mieliśmy wolny, tzn. poświęciliśmy go na ostatnie zakupy przed wyruszeniem w drogę. Kolejnego dnia wstaliśmy po 6, skończyliśmy się pakować (Ben przy okazji przyniósł nam street food - takie jakby racuchy smażone w głębokim tłuszczu, te słodkie przypominały mi placki z jabłkiem smażone przez babcię Kazię), potem pojechaliśmy taksówkami na dworzec (a właściwie mini taksówkami, plecaki musieliśmy upchnąć na dachu). Tam przesiedliśmy się do busa na czas szalonej, sześciogodzinnej jazdy przez Himalaje, podczas której zatrzymaliśmy się 2 razy, na śniadanie i obiad. W busie puszczali jakieś nepalskie filmy, są okropne, pełne przemocy, więc niemal cały czas słuchałam muzyki. Potem przesiedliśmy się do jeepa, ustanawiając nowy rekord: 11 osób w jednym jeepie (nas 9 + porter + kierowca). Takich wybojów jeszcze nie widziałam, jeżeli ktoś narzeka na polskie drogi to znaczy, że jeszcze nie widział tych nepalskich czy indyjskich. Dosłownie podskakiwaliśmy (kilka cm ponad siedzenie), uderzając głowami o sufit. Zastanawiałam się, czy mamy ubezpieczenie na wypadek złamania kręgosłupa. Jadąc tą straszną drogą (która w ogóle nie była drogą, to raczej jakieś cross - country czy off-road) mogliśmy dojrzeć naprawdę wysokie, ośnieżone himalajskie szczyty. Śpiewaliśmy też piosenkę Bena, jeszcze z kanionu:
Hold up
You'll be fine
Open up
And let your mind
Go
Ulica w Katmandu

Nasze taksówki, przypominają trochę Malucha, czyli Fiata 126p... [nie wytrzymam, już muszę zdradzić, że 2 tygodnie później jechaliśmy w 6 osób takim samochodem + 6 plecaków, ale o tym napiszę potem]

Musieliśmy się też zatrzymać, bo kierowca wyczuł, że coś nie tak z kołem, na szczęście nie musieli go zmieniać (jeszcze). Później zatrzymaliśmy się w domku gościnnym, gdzie zostaliśmy na noc. Było dość zimno, można było zobaczyć parę przy oddychaniu (Dang z Kambodży był zupełnie zaskoczony, jeszcze nigdy nie spotkał się z takim zjawiskiem). O, i natknęliśmy się na gościa, który przyjechał do Nepalu stopem z Belgii.

Takie widoki na razie...

Nasz pierwszy dal bhat.
Z mojego dziennika:
Ben przywiózł ze sobą zeszyt, który dostał ostatnio od znajomej. Zeszyt nazywa się "21 days of gratitude" i można w nim wpisywać, za co jest się wdzięcznym. Zainspirowana tym pomysłem, też zaczęłam to spisywać.
ZA CO JESTEM DZIŚ WDZIĘCZNA:
-że ktoś zorganizował dla mnie tę wyprawę (Arvin)
-że nie muszę płacić za nocleg, a jedyne za jedzenie
-za ludzi, którzy są ze mną na tej wyprawie
-że mam co jeść
-że jeszcze mam dużo energii
(...)
-że mogę jeść rzodkiewkę w Himalajach
Poza tym, do Katmandu jeszcze na pewno wrócę. Spróbuję oszczędzać na tej wyprawie, żeby potem móc kupić więcej pamiątek. Martwi mnie tylko, gdzie ja je zmieszczę? Będę musiała dokupić jeszcze jedną torbę i wysłać ją jako duży bagaż, a plecak jako podręczny, albo wymyślić coś innego.
Czekam na kolację.
(...)
Na kolację miałam chleb tybetański + omlet, pycha, chleb przypomina trochę nasze oponki, może dlatego mi tak smakował. Na noc zdobyłam dodatkowy koc i całkiem dobrze spałam.

Następnego dnia na śniadanie znów zjadłam tibetan bread + omlet, potem kilkugodzinna szalona jazda jeepem, pokazywanie permitów w check-postach i później zaczęliśmy nasz trek. Mogliśmy dalej jechać jeepem, ale wszyscy wybrali chodzenie, dodatkowo mieliśmy opcję zostawienia naszych plecaków, jednak ja zdecydowałam się dźwigać mój plecak, który był paskudnie ciężki (a miałam same tylko najpotrzebniejsze rzeczy), dodatkowo Sara źle się czuła i pomagałam jej nosić jej rzeczy. Powoli zbliżaliśmy się do wysokich gór z ośnieżonymi szczytami - widoki były przepiękne. Zatrzymaliśmy się też na lunch, który zjedliśmy, siedząc na dachu jednego z domów, potem znów ruszyliśmy w kierunku Chame, tym razem szłam dość szybko, mniej więcej na przedzie, bo było mi dość zimno i nie chciało mi się wyciągać polaru i chciałam być jak najszybciej w hotelu (lub "hotelu").
-Przepraszam, którędy do Chame? Jak długo? - 1. -1 godzina czy 1 kilometr? - Yes. (fragment rozmowy na szlaku)

Z mojego dziennika:
(...)było dość dużo śniegu i dość ślisko, jutro może być jeszcze gorzej.. Teraz jest ok. 5 st. wewnątrz, na zewnątrz może -1 st.... Na kolację miałam smażone ziemniaki z jajkiem, w domu w życiu bym tego nie zjadła. O, i w Chame widzieliśmy młynki modlitewne. Jest naprawdę zimno, w dodatku pokoje nie są ogrzewane, teraz np. wszyscy siedzimy w jadalni, bo jest tu malutki piecyk, więc trochę cieplej niż w pokojach. Teraz jestem w pokoju z Sarą i Thule, połączyłyśmy 2 łóżka i śpimy we 3, żeby było cieplej. Jest naprawdę zimno, nie wiem, czy te pokoje dają jakiekolwiek schronienie, to jest praktycznie jak spanie na zewnątrz. (...)

O, co ciekawe, kiedy my szliśmy, a jeep z naszymi rzeczami zmierzał do Chame, nagle w jeepie przestały działać hamulce i niemal wpadł do przepaści (z kierowcą i naszym porterem)! Naprawdę mieliśmy szczęście, że nie było nas wtedy w tym jeepie. O, i w jednym miejscu, gdzie pokazywaliśmy nasze permity były różne rankingi i statystyki i wynikało z nich, że w 2013r. tę trasę pokonało 366 Polaków + 97 w przeciwną stronę.
   
Zaczynają się góry!
(cdn.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy