środa, 21 stycznia 2015

Droga na przełęcz: Przyjaciel ze szlaku

25 grudnia 2014, drugi dzień Świąt, Boxing Day w Kanadzie
Tej nocy spałam może 2 godziny, wieczorem miałam dość dobre jedzenie, które potem przez pół nocy musiałam trawić, potem w środku nocy musiałam iść do toalety (tylko w sandałach, bez skarpetek, było super zimno!) - to chyba była najzimniejsza noc w ciągu całej wyprawy. Wstaliśmy o 3:30, potem mieliśmy śniadania i przed 5. rano zaczęła się szalona wspinaczka do Thorung La, kiedy było jeszcze ciemno i zimno. Wyszliśmy rano z kilkoma innymi grupami, ale one nas szybko wyprzedziły, więc szliśmy ja, Zina, Dang i Ben, ja byłam liderem, co było trochę męczące. Niebo było niesamowite, tyle gwiazd! Tak, jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie w życiu widziałam to gwiazdy na niebie gdzieś w Himalajach. I później mogliśmy zobaczyć wschód słońca w Himalajach.
Było bardzo zimno...
i wietrznie...
ale ostatecznie....
po 4 godzinach...
DOTARLIŚMY NA THORUNG LA!!!
Veni, vidi, vici. Było naprawdę zimno, miałam wszystkie ubrania i marzłam. Z tego zimna nie zwracałam uwagi na słońce i zapomniałam posmarować twarz kremem z filtrem UV, co było widoczne przez kilka kolejnych dni/tygodni.

Tuż przed wschodem słońca w drodze na przełęcz.

Thorung La nie robi wielkiego wrażenia, kupa kamieni, mnóstwo chorągiewek i dwie tablice, ledwo widoczne pod śniegiem.
 Zrobiliśmy parę zdjęć, Zina i Ramesh zaczęli schodzić w doł, już na drugą stronę, Dang zaraz do nich dołączył, ja chciałam czekać na resztę grupy (która miała wyruszyć ze schroniska później), Ben próbował się skontaktować z nimi przez walkie-talkie, słyszał jakieś szumy, ale nic nie mógł zrozumieć, więc postanowił wyruszyć na poszukiwania, mi było zimno, więc porzuciłam czekanie i zdecydowałam się dołączyć do grupy schodzącej, dość szybko ich dogoniłam, droga cały czas w dół, czasem dość stromo, kolce na butach były nieocenione, zwłaszcza kiedy szliśmy w dół po "żywym" lodzie. Musieliśmy zejść ok. 1300m w dół tego jednego dnia, aż potem bolały mnie palce od stóp (szaleni są ci, którzy idą tą trasą w odwrotną stronę, co oznacza pokonanie tych 1300m w górę jednego dnia..). Potem śnieg był bardziej miękki i klinował się między kolcami, więc co chwila musiałam się zatrzymywać i je czyścić, ostatecznie je zdjęłam, ale czułam się mniej bezpiecznie. Kiedy ostatecznie po południu dotarłam do schroniska w Muktinath, byłam z siebie tak dumna, że kupiłam sobie Colę, bo dawno jej nie piłam, to chyba najdroższa cola w moim życiu, kosztowała 150 rupii nepalskich za 0,5l. Potem czekałam na wszystkich, zwłaszcza z tej drugiej grupy, i im gratulowałam, częstując ostatnią czekoladą jaką miałam (jeszcze z Polski, sic!).
Wyglądam jak terrorysta, ale dobrze, że zakrywałam twarz - Marija tego nie robiła i spaliła sobie skórę wewnątrz dziurek nosa...

Niektórzy mieli już dość schodzenia, więc zjeżdżali sobie po śniegu.

Taki widok przywitał nas po drugiej stronie przełęczy.
Co wydarzyło się po drodze, czyli najważniejsze wspomnienie całej wyprawy
Kiedy mozolnie wspinaliśmy się na Thorung La i było mi już bardzo ciężko, Ben zaoferował, że zabierze część moich rzeczy, to trochę oszustwo, ale inaczej nie wiem, czy byłabym w stanie wejść na tę całą przełęcz, albo zajęłoby mi to wieki, więc ok, i tak już nosił mój aparat, ale się zatrzymaliśmy, chciałam mu dać mój śpiwór, więc wyjęłam go z plecaka, a on zaczął toczyć się w dół! I w dół, i w dół, i w dół, coraz niżej, o, tak:
.
 .
  .
   .
   .
  .
 .
.
 .
  .
    .
   .
.
 Zaczęłam go gonić, ale ostatecznie wpadł w jakąś dolinę, może 100m poniżej. Gdyby to był mój śpiwór, to pewnie bym go tam zostawiła, ale jako iż był specjalnie pożyczony na tę wyprawę musiałam go odzyskać. Kiedy jest się 5000 m n.p.m. dodatkowe 100m w dół i znów w górę naprawdę ma znaczenie, i nie wydaje się być 100m, ale co najmniej 1000.. Już nie widziałam, co robić, ale nadszedł Ben, który zszedł w dół, przyniósł mój śpiwór i dogonił resztę grupy.

Jeśli kiedykolwiek myślałam, czym jest przyjaźń, poświęcenie, wsparcie - to właśnie Ben.

Nie miałam potem odwagi zatrzymywać się, żeby zrobić jakieś zdjęcia, aż do przełęczy.

Ben - bohater całej wyprawy.
Przełęcz Thorong La.

Widok z okna w hotelu, gdzie zatrzymaliśmy się na noc.

PS. Wieczorem na kolację spróbowałam stek z jaka, zjadłam mięso pierwszy raz od wieku dni, i nie był to kurczak, więc wow!

2 komentarze:

  1. Łaaa, to życie w Indiach wydaje się takie odległe i nierealne, zazdro c; Ja będę aplikować w przyszłym roku i wiesz może kto jeszcze ze stypendystów pisze blogi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, sporo blogów z UWC możesz znaleźć tu: http://connorbaer.org/thebloglist/
      Na forum polskiego UWC jest też wątek, w którym są linki do blogów polskich stypendystów, także ze szkół prywatnych.
      Enjoy!

      Usuń

Obserwatorzy