środa, 28 stycznia 2015

Droga po przełęczy: Mandarynkowy raj


Podczas ostatniego dnia wędrowaliśmy wzdłuż rzeki.
"YacDonald's" - tylko w Himalajach.

Dzieci i mnisi podczas przerwy w klasztorze buddyjskim.

Takie spotkanie!
Z Marphy dalej jechaliśmy już autobusem (lokalnym, jak zwykle spóźnionym). Wrzuciliśmy nasze plecaki na dach, dołączył do nas jeszcze Tim z grupy Australijczyków. Bus był pełny, mnóstwo rzeczy leżało w przejściu pomiędzy siedzeniami, co jakiś czas kierowca zwalniał (jakby i tak jechał szybko...), obieraliśmy jakieś pakunki z jednego miejsca i podrzucaliśmy je gdzie indziej. Lokalny kurier. Droga była szalona, niesamowicie kamienista i wyboista, w dodatku wąska, tak, że siedząc przy oknie (którego notabene nie było, nie było żadnej szyby) nie tylko było mi trochę zimno, ale co chwila musiałam zamykać oczy, żeby nie widzieć jak za chwilę niechybnie wpadniemy w przepaść. Szalona jazda, ale na szczęście znacznie krótsza niż kiedy przyjeżdżaliśmy. Po drodze mieliśmy jedną przesiadkę, jako iż drugi autobus nie przyjechał i nikt nie wiedział, czy w ogóle przyjedzie zdecydowaliśmy się wynająć jeepa i w ten sposób dojechaliśmy do Tatopani. Tato - gorący, pani - woda, czyli gorące źródła! W końcu przydał się mój strój kąpielowy, który nosiłam ze sobą cały czas. I to niesamowite, rosną tu na drzewach prawdziwe pomarańcze i mandarynki, miałam okazje je zrywać i jeść prosto z drzewa! Pycha, owoców od dawna mi brakowało. W dodatku widziałam też kwiaty - gwiazdy betlejemskie, okazuje się, że nie tylko w Polsce są one symbolem Świąt.

Jak to się nie zmieści?! - czyli ładowanie plecaków na dach jeepa. Jechaliśmy w 11 osób (z kierowcą).

Thule i mandarynkowy raj.


Kaktusy, agawy i gwiazdy betlejemskie - to tylko niektóre rośliny, jakie widzieliśmy w Tatopani. Później widzieliśmy też drzewa bananowe, ale to już dla nas, mieszkających w Indiach, nie nowość.
Wieczorem poszliśmy do gorących źródeł, trochę się rozczarowałam, bo spodziewałam się czegoś bardziej "dzikiego", tymczasem było dużo ludzi, wszystko wymurowane, ale była wreszcie gorąca woda!! Naprawdę gorąca, podobno ma aż 75 st. C, więc trzeba dolewać zimną wodę. Nie podobało mi się trochę, że za wstęp musiałam płacić, a Nepalczycy nie, mimo wszystko 100 rupii i nieograniczony dostęp do wody to i tak lepiej i taniej niż wiadro wody w niektórych schroniskach..

Szkoda, że wyprawa dobiega do końca...
Wiadomo, gdzie mnie można znaleźć...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy