Lot do domu, na który się nie stawiłam, opłakałam, chillując w Mumbaju (a właściwie na jego przedmieściach, to miasto, które ma tyle mieszkańców, co połowa Polski, jest naprawdę ogromne).
Big city life |
Ostatni tydzień w szkole był dość pracowity, wypracowania, testy, prezentacje (np. robiłam o Christianii na filozofię jako przykład anarchistycznej społeczności) i inne spotkania, a w środę wieczorem mega elegancka kolacja świąteczna w ogrodzie u Pelhama, czyli dyrektora szkoły (taka ze światełkami, kelnerami serwującymi przekąski i uczniami w długich sukniach i garniturach lub, w wersji lokalnej, sari i kurtach). Potem pakowanie, drukowanie biletów, pożegnania ze znajomymi i obietnice przywiezienia jedzenia z domu i ostatecznie wyjazd jeepem do Mumbaju, z różnymi przygodami po drodze, między innymi spotkaniem uczniów z MUWCI, którzy wyjechali 2 godziny przed nami i których bus zepsuł się już 2 razy, przez co grupa Latinos nie zdążyła na pociąg. Nasz kierowca był taki nieogarnięty, że nie potrafił odnaleźć adresu naszego kolegi w Mumbaju i musieliśmy spytać co najmniej 20 osób, a w końcu i tak zadzwoniłam do Sohama, żeby wyjaśnił mu, jak dojechać.
Tak więc, mój samolot już bezpiecznie wylądował w Warszawie i większość znajomych właśnie opowiada swoim rodzinom o przeżyciach i doświadczeniach ostatnich miesięcy, ja tymczasem jeżdżę po Mumbaju z prywatnym kierowcą mojego kolegi, odwiedzając salony piękności (bardzo tanie w Indiach), oglądając zachody słońca nad Oceanem Indyjskim i zbierając potrzebny sprzęt do wyjazdu w Himalaje.
Jedyna atrakcja Mumbaju, którą widzieliśmy - Marine Drive. |
Dang (Kambodża) i Soham (Indie) |
Tak więc, oficjalnie, żegnaj Polsko! Jutro wylatuję do Delhi, a następnie do Katmandu w Nepalu, gdzie zamierzam przejść się wokół Annapurny, zobaczyć Base Camp i zdobyć przełęcz Thorung La.
Właśnie to się robi, mając 18 lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz