sobota, 31 stycznia 2015

Przygody w Pokharze

Wnętrze lokalnego autobusu, którym jechaliśmy.
Z Tatopani 30 grudnia pojechaliśmy do Pokhary, gdzie mieliśmy spędzić też Sylwestra. Jako iż Pokhara to miejsce, gdzie wszyscy jadą na Sylwestra z racji odbywającego się wtedy festiwalu ulicznego, wszystkie hotele były pozajmowane lub mega drogie. Nam udało się zatrzymać w hotelu, który prowadził krewny Ramesha, portera Zeeny, jednak jako iż Ramesh wynegocjował dla nas zniżki i płaciliśmy znacznie mniej niż inni goście, chyba byliśmy niezbyt mile widziani, bo kazano nam się wynieść z hotelu na drugi dzień, więc musieliśmy szukać nowego miejsca...
Było też bardzo dużo osób z MUWCI. Poznałam Becę (Botswana) i Charlotte (USA), które skończyły MUWCI rok temu. Beca studiuje medycynę na uniwersytecie w Nowej Anglii, zaś Charlotte ma gap year i teraz jest na wolontariacie w Katmandu. Z obecnych uczniów spotkaliśmy Sarah (UK) i Alvaro (Gwatemala), była też grupa "Latinos", czyli pierwszoroczni Adolfo (Kolumbia), Daniellah (Meksyk) i Pietro (Kostaryka), jednak tylko Sara i Andres natknęli się na nich na ulicy.
Pokhara była głośnia i zatłoczona, ale bardzo spodobało mi się jedzenie. BYŁO MIĘSO! Wzdłuż ulic na Lakeside (turystyczna część miasta, tuż nad jeziorem) porozstawiane były różne stoiska i obwoźne restauracje, większość barów i knajp powystawiała też stoliki i grille na zewnątrz. Tak więc udało mi się spróbować szaszłyki (zjadłam chyba z 3, tak dobre były), taką jakby parówkę nadzianą na patyk i nawet jakąś rybę (drugi raz, odkąd wyjechałam z Polski). Swoje stoiska miały też sklepy z pamiątkami, ubraniami, tak naprawdę wszyscy, ale ceny były znacznie wyższe niż w Katmandu, więc postanowiłam, że z pamiątkami poczekam jeszcze kilka dni. Spróbowałam też lobsi, to taka lokalna przekąska, nie wiem, do czego mogę to porównać, żelki?
Aha, spodobało mi się jeszcze to, że w Nepalu, w przeciwieństwie do Indii, można kupić różne słodkie bułki czy rurki z kremem, w końcu coś, co znam...
W Sylwestra po południu spotkaliśmy się wszyscy razem (byliśmy zakwaterowani w różnych hotelach) i wybraliśmy się do World Peace Pagoda, czyli pagody "pokoju na świecie", tak to chyba można przetłumaczyć, aby obejrzeć zachód słońca. Żeby się tam dostać trzeba przepłynąć na drugi brzeg jeziora łodzią i wejść na górę, na szycie której znajduje się pagoda. Popłynęliśmy dwiema łódkami, w każdej po 4 osoby, stwierdziłam, że nie czuję się pewnie na wodzie, na szczęście mieliśmy kamizelki ratunkowe, a wiosłowaniem zajmowali się Arvin i Ben (Ben prowadzi triveni z kajakarstwa). Niestety, zachodu słońca nie udało nam się zobaczyć ze szczytu wzgórza, w dodatku pagoda była ZAMKNIĘTA, bo przyszliśmy za późno. Ot, taki pokój... Kilkoro z nas próbowało dostać się do pagody bardzo stromym zboczem, które było przykryte jakąś niebieską folią, poza tym cały teren wokół był ogrodzony, więc nie dało się tam wejść inną drogą. Potem były problemy z dostaniem się z powrotem na główną ścieżkę, jak schodziliśmy w dół było już zupełnie ciemno, na szczęście łódki jeszcze na nas czekały. Tym razem wiosłowali Dang i Sara, Dang chyba pierwszy raz w życiu, i dopłynęliśmy bezpiecznie na drugi brzeg, naprawdę świetnie mu szło. Planowaliśmy też zatrzymać się na środku jeziora i, siedząc w łódkach, zrobić tzw. appreciation circle, jednak zrobiło się zimno, więc woleliśmy przejść w jakieś cieplejsze miejsce. Jako iż był Sylwester, w dodatku wieczór, ulice były naprawdę pełne ludzi, w restauracjach nie było miejsc, na jedzenie trzeba było czekać godzinami, więc zdecydowaliśmy się odejść od tej najbardziej turystycznej części miasta i podejść dalej, gdzie wszystko jest także tańsze. Znaleźliśmy fajną restaurację, gdzie wspólnie zjedliśmy ostatnią kolację 2014r. i zgodnie ze zwyczajem panującym w krajach hiszpańskojęzycznych zjedliśmy po 12 winogron. Potem ja opuściłam moją uroczą grupę, bo chciałam spotkać znajomych, czyli Latinos, jednak przez tłumy na ulicy nie udało mi się dotrzeć na czas, więc niestety się nie spotkaliśmy.
Jeśli nie doświadczyliście festiwalu ulicznego w Azji to nic nie wiecie. To są niewyobrażalne tłumy dorosłych i dzieci, mnóstwo jedzenia, hałasu, śpiewu, tańca, krzyków i Bóg wie czego jeszcze. Ogólnie: EKSTRA!

Jedna z głównych ulic festiwalu. W ciągu dnia, dlatego tak pusto.

Pokhara Lake.

Takimi łodziami można było przeprawić się na drugi brzeg jeziora.

Z pagody planowaliśmy wypuścić w powietrze ten oto uroczy balon...

Jezioro, Pokhara i zachód słońca z widokiem na masyw Annapurny.

Ben, Andres, Sara i Dang, czyli nowe zdjęcie profilowe dla Mahindra Outdoor Education :)
Nad ranem wróciłam do naszego nowego hotelu, który tak naprawdę nie był hotelem, to był chyba zwykły dom, w którym mieszkali ludzie z baru "Budda", z którymi zaprzyjaźnił się Ben i którzy załatwili nam nocleg. Ten bar był naprawdę podejrzany, siedziało się w takim jakby domku na drzewie albo na ziemi, nie podobała mi się dziwna muzyka, którą puszczali, w dodatku dało się wyczuć zapach różnych dziwnych ziół... Jednak nocleg w czasie festiwalu noworocznego w cenie 100 rupii (niecałe 5zł) to całkiem nieźle, nawet jak na Azję, więc przekimaliśmy parę godzin na podłodze (spokojnie, ten "hotel" był dość daleko od baru) i ruszyliśmy dalej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy